Uncategorized

Albania – Durres – nieco przereklamowany kurort

Ponad 100 tysięcy mieszkańców, niecała godzina jazdy od portu lotniczego i Tirany, tysiące zagranicznych turystów, gwar i …adekwatne do tego wszystkiego ceny. Witam w Durres, największym i najbardziej popularnym kurorcie w Albanii. Mieście, gdzie wszystko było inne niż mogłem doświadczyć podczas poprzednich dni pobytu w Albanii. Po co więc tu przyjechałem, skoro nie przepadam za typowymi turystycznymi kurortami? Czego można się spodziewać po wizycie w Durres?

Do miasta docieram późnym popołudniem. Już na przedmieściach ładuję się w korki, które tylko nasilają się z każdym kilometrem w stronę centrum. Jedno szalone rondo, drugie…piąte…kolejne i jakimś cudem bezpiecznie znajduję się w centrum starej części miasta. Tu warto zwrócić uwagę, że Durres dzieli się na dwie części – starą, będącym typowym miastem z zabytkami i wszechobecnym albańskim chaosem, gdzie turystów jest zdecydowanie mniej oraz znajdującą się po wschodniej stronie portu, część kurortową z licznymi nowopowstałymi hotelami dla zagranicznych gości. Mam zarezerwowany jeden nocleg w kameralnym pensjonacie przy jednej z wąskich i ciasnych uliczek „starówki”, która jednak typowym starym miastem nie jest. Do portu i na najbliższą plażę mam niecały kwadrans spacerem.

Wieczorem pierwszego dnia nie zwiedzam dużo, robię jedynie krótki rozpoznawczy spacer w kierunku plaży, zajadam na kolację szaszłyki z sałatką i zaszywam się w barze obejrzeć kolejny z meczów trwającego wówczas piłkarskiego Euro. Poznawanie miasta zostawiam sobie na kolejny dzień.

…a od czego powinno zacząć się dzień? Oczywiście od śniadania. Ponieważ nie mieszkałem w typowej turystycznej dzielnicy miasta, to i posiłek nie był klasyczny, europejski. Zaszedłem do, delikatnie mówiąc, niezbyt eleganckiego baru, w którym jednak było wielu klientów i wskazując palcem zamówiłem coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało najładniej. Kiedy wylądowało na talerzu, było już mniej apetycznie, ale jednak bardzo smacznie. Tavë kosi, bo tak się nazywało, to albańska narodowa potrawa składająca się z jagnięciny i ryżu zapiekanego z jogurtem i jajkami. Niezbyt piękne połączenie, ale smaczne i bardzo sycące.

Samo śródmieście starej części Durres, to gęsta plątanina wąskich, ciasnych ulic, wszechobecne korki, klaksony oraz ronda, typowe albańskie ronda, które żyją swoim własnym życiem. W parterach wzdłuż chodników dziesiątki, a właściwie setki sklepów, knajpek, przeróżnych punktów usługowych. To zdecydowanie inne miasto, niż te, gdzie miałem okazję być w poprzednich dniach. Durres po prostu jest dużo większe, głośniejsze, bardziej zatłoczone i …męczące.

Spragnieni historii i pięknych zabytków nie znajdą tu swojego raju, jednak jest w mieście kilka obiektów, które posiadają wielowiekowe dziedzictwo. Miasto zostało założone w VII w. p.n.e. przez Greków, w późniejszym okresie znajdowało się w granicach Cesarstwa Rzymskiego, które to pozostawiło po sobie kilka interesujących budowli. Zanim jednak do nich dotrę, pojawiam się na centralnym, świeżo wyremontowanym, placu. Stoi przy nim Wielki Meczet. Pierwotnie zbudowany w latach 30. XX wieku, zburzony na polecenie E. Hodży, odbudowany został w latach 90.

Kilka kroków dalej od placu i meczetu znajduje się chyba najbardziej znany zabytek miasta – rzymski amfiteatr. Niegdyś arena walk gladiatorów oraz imprez sportowych, dziś jedna z atrakcji turystycznych. Na teren amfiteatru można wejść za opłatą, ja jednak decyduję się nie wchodzić, obchodząc go dookoła, skąd mam zdecydowanie lepszą perspektywę widokową.

Kawałek dalej natrafiam do ruin antycznych łaźni. Niewielki skwerek z pozostałościami starożytnej konstrukcji ukryty jest pomiędzy blokami, gdzieś na zapleczu sklepów, łagodnie rzecz ujmując, w niezbyt wyeksponowanym miejscu. Miejsce, które miałoby szansę stać się ciekawym, zadbanym skwerem, jest zdecydowanie zapomniane i niezachęcające do odwiedzin. Ba, gdyby nie licznie rozstawione na ulicach drogowskazy informacyjne, można by je łatwo przeoczyć.

Okoliczna zabudowa, to w większości dość chaotycznie postawione i lekko zaniedbane wieżowce, głównie apartamentowce i hotele („właściwa” część hotelowa miasta znajduje się kilka kilometrów dalej). Jest dużo remontów, jak również pustych działek czekających na inwestycje, które zapewne są tylko kwestią czasu, bo okolica jest prestiżowa i doskonale zlokalizowana – w ścisłym centrum miasta, niemal bezpośrednio przy nadmorskiej promenadzie. Sama promenada w środku dnia ze względu na panujący upał i brak cienia była niemal pusta, życie pojawia się wieczorami. Tłumy spacerowiczów wypełniają okoliczne bary i restauracje, a muzyka niesie się na znaczne odległości. Co istotne i ciekawe, nie ma tu typowej piaszczystej plaży, te znajdują się głównie w dalszej części miasta, po drugiej stronie wielkiego portu.

Będąc w okolicy promenady nie sposób również nie zwrócić uwagi na pozostałości zamku oraz miejskich murów. Ich historia sięga V wieku i czasów rzymskiego panowania. Oglądam, robię kilka zdjęć i wędruję dalej. Postanawiam dalej spacerować po śródmiejskiej, starszej części Durres w sąsiedztwie portu morskiego. Miesza się tu zabudowa sprzed wieków z zaniedbanymi obiektami z okresu powojennej dyktatury, na wolnych terenach wciąż buduje się coś nowego. Ot typowa bałkańska wesoła mieszanka, gdzie nie wiemy, co spotka nas za rogiem.

Temperatura zdecydowanie nie sprzyjała zwiedzaniu, nie ukrywam też, że Durres zwyczajnie mnie męczyło, co w przypadku miast, zdarza mi się na prawdę rzadko. Zdecydowanie mnie nie zachwyciło. Być może miałem zbyt duże oczekiwania względem niego? – w końcu to najpopularniejszy kurort w Albanii i drugie największe miasto kraju. Może też znaczenie miał tu fakt, że wcześniejsze dni spędzałem na prowincji, w spokojnych, kameralnych i na prawdę pięknych miasteczkach, po czym nagle znalazłem się w gwarnym, tłocznym i chaotycznym mieście? Ciężko mi jednoznacznie ocenić. Niewiadomą pozostaje dla mnie również dzielnica hotelowa, choć tam raczej zbyt wielu ciekawego bym się nie spodziewał.

Reasumując, jeśli jest „po drodze”, do Durres można zajechać, jednak spędzać tu więcej niż dzień lub dwa, będzie olbrzymim marnotrawstwem czasu. Albania ma do zaoferowania znacznie więcej. Ja wsiadłem w samochód, przedarłem się przez korki i chaotyczny ruch, po niespełna godzinie docierając do lotniska, gdzie oddałem auto i komunikacją publiczną dojechałem do Tirany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *