
Albania – na początek
Albania jeszcze kilka lat temu była białą plamą na turystycznej mapie Europy. Nie latały tu tanie linie lotnicze, biura podróży w swoich ofertach nie miały zbyt wielu ofert wypoczynku. Lokalna infrastruktura turystyczna również pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Wszystko jednak zaczęło się zmieniać wraz z otwarciem się tutejszego lotniska na tanich, i nie tylko, przewoźników z Europy. Turystów z każdym rokiem było coraz więcej. Powoli rozpoczął się boom inwestycyjny, w nadmorskich miejscowościach zaczęły powstawać nowe hotele, restauracje, promenady… Albania jest też krajem, który zyskał bardzo dużo na epidemii COVID. Tutejsze władze nie wymagały od przyjeżdżających zaświadczeń o szczepionkach lub testach. Bałkański kraj stał się więc szybko interesującym kierunkiem dla tysięcy turystów z Polski i nie tylko.
Po wcześniejszej wizycie w Bułgarii, bardzo zależało mi na ponownym pobycie na Bałkanach, jednak tym razem, tych południowych. Dodając do tego szczęśliwe zrządzenie terminów i cen lotów, udało mi się wylecieć na tygodniowy pobyt z przelotami Warszawa-Tirana-Gdańsk. Nie korzystałem z usług biur podróży, mój plan zakładał wynajęcie samochodu na 5 dni i objechanie jak największej części kraju. Ostatecznie pokonałem za kierownicą około 700 kilometrów robiąc niemałą pętlę: lotnisko-Kruja-Berat-Gjirokastra-Saranda-Durres-lotnisko.

Osobiście uważam, że wynajem auta jest zdecydowanie najlepszym sposobem na podróżowanie i zwiedzanie Albanii. Lokalna komunikacja międzymiastowa jest bardzo słabo rozwinięta, połączeń jest mało, a czasy przejazdów bardzo długie. Tym co może niektórych przerażać, jest niewątpliwie albański styl jazdy. Typowo południowy, na swój sposób jednak bardzo oryginalny. Trzeba tu pamiętać, że dzieje motoryzacji w Albanii liczą bowiem jedynie około 30 lat, ponieważ dopiero w latach 90. XX w., po upadku dyktatury, zwykli Albańczycy zyskali prawo i możliwość do posiadania prywatnych aut. Na drogach należy spodziewać się wszystkiego, coś takiego jak przejścia dla pieszych, czy pasy ruchu nie istnieją. Można wyprzedzać, gdzie tylko komu i jak się podoba, podobnie z kwestią parkowania. Z wyjątkiem kilku miejsc w największych miastach (np. Tirana lub Durres), nie istnieje sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniach, a te w większości przypadków są rondami, gdzie również obowiązującą zasadą jest brak zasad. Należy po prostu wjechać na zatłoczone rondo i w dowolny sposób z niego zjechać. Nie wiem jak, ale to działa, kolizji nie widziałem, nikt mnie nie obtarł, jak również i ja nikogo, a tutejszych rond pokonałem bez mała kilkadziesiąt.
Samochód można zarezerwować i wynająć jeszcze w Polsce korzystając z usług popularnych międzynarodowych firm, ja też tak zrobiłem, po czym podczas odbioru auta okazało się, że, z do dzisiaj nieznanego mi powodu, rezerwacja została anulowana. Byłem zatem skazany na szybkie znalezienie lokalnej wypożyczalni i trafiłem chyba najlepiej jak mogłem, do prowadzonej przez dwóch przesympatycznych braci wypożyczalni TIA Rental (https://tiarent.al/). Średnia cena dobowego wynajmu (nie wliczając dodatkowego pełnego ubezpieczenia) wynosi 20-35 euro. Przypadła mi około 15 letnia Toyota Corolla z silnikiem diesla, co w ostateczności okazało się doskonałym wyborem na wymagające, często dziurawe albańskie drogi. Samochód doskonale radził sobie również na szutrach i bardzo stromych górskich podjazdach. Jako ciekawostkę, warto również wspomnieć o albańskich stacjach paliw. Ich liczba jest nieproporcjonalnie duża. Bywają odcinki tras, gdzie stacje zlokalizowane są w odległości co 100-200 metrów od siebie. Na każdej z nich nalewaniem paliwa zajmuje się obsługa, w większości przypadków można zapłacić kartą, a cena litra ropy, w zależności od regionu kraju waha się między 150, a 170 leków (5,70-6,40zł).
Podczas podróży po kraju, w moim przypadku, jako GPS doskonale sprawdzały się mapy Google, które w zasadzie ani razu mnie nie zawiodły. Korzystałem z albańskiej karty SIM, którą można kupić w lotniskowym terminalu. Punkt Vodafone znajduje się bezpośrednio po wyjściu z hali przylotów. Po okazaniu dowodu osobistego lub paszportu i zapłacie 1500 leków obsługa salonu zainstaluje w naszych telefonach lokalną kartę, dzięki której mamy pakiet internetu oraz możliwość wykonywania rozmów i SMS-ów, również za granicę.
Wspomniałem o cenach paliwa, zatem warto również wspomnieć o samej albańskiej walucie, a jest nią lek. Można przyjąć przelicznik, że 100 leków = 3,8 zł. Leki są praktycznie nie do zdobycia w polskich kantorach, a jeśli już są, to ich zakup jest całkowicie nieopłacalny. Najlepiej zaopatrzyć się w euro lub dolary i wymieniać je na miejscu. Można również skorzystać z lokalnych albańskich bankomatów, jednak większość z nich, oprócz opłat bankowych za przewalutowanie, naliczy dodatkową prowizję wysokości 500 leków (w bankomacie pojawia się komunikat o tym fakcie). Z własnego doświadczenia zauważyłem, że żadnych dodatkowych opłat nie pobierają bankomaty należące do Intesa Sanpaolo Bank Albania.
Ceny w albańskich sklepach i restauracjach nie powinny zrujnować portfeli. Oczywiście najdrożej jest w nadmorskich kurortach (przede wszystkim Durres). Cena dania obiadowego w Albanii zazwyczaj zaczyna się od 500 leków, piwo w knajpie to niemal zawsze koszt 150 lek., popularny śniadaniowy burek poniżej 100 lek, podobnie jak filiżanka kawy lub herbaty. Bilety wstępów do muzeów, to w zależności od miejsca koszt kilkuset lek. za osobę.
Tym co dla mnie było najcięższe i najtrudniejsze w Albanii, była zdecydowanie pogoda. Upały, słońce i w zasadzie brak opadów utrzymuje się nieustannie od czerwca do września. Podczas mojego pobytu na przełomie czerwca i lipca temperatury w dzień oscylowały na poziomie 33-38 stopni w cieniu. Zwiedzanie, czy jakakolwiek aktywność pomiędzy godziną 12, a 16 w zasadzie była niemożliwa.
Czas jednak w końcu ruszać w wielką pętlę po Albanii. Pierwszym przystankiem – Kruja.


