Anglia – Londyn – W jeden dzień
Największe miasto Europy (pomijając Stambuł i Moskwę), prawdziwy tygiel kulturowy, mieszanka zabytków i nowoczesności – Londyn. Czy da radę zwiedzić go w jeden dzień? …albo chociaż zobaczyć co w mieście najważniejsze? Podjąłem się próby i postanowiłem zwiedzić miasto podczas jednodniowego wypadu.
Oczywiście aby móc powiedzieć, że poznało się Londyn, trzeba spędzić w nim co najmniej kilka intensywnych dni. Nie mniej jednak, jeden dzień też wystarczy, by choć w pewnym stopniu poczuć klimat angielskiej metropolii. Korzystam z niskich cen biletów linii Wizzair do Luton i tam też ląduję krótko po godzinie 8 rano, aby o 22 mieć lot powrotny do Gdańska. Godzina jazdy pociągiem i jestem w centrum Londynu. Do wyboru gdzie wysiąść mam kilka stacji, decyduję się jednak na London Bridge zlokalizowaną na prawym brzegu Tamizy, czyli w południowej części śródmieścia. Stąd też rozpoczynam zwiedzanie.
Po opuszczeniu dworca od razu rzuca się w oczy jeden z najbardziej symbolicznych budynków w mieście – liczący ponad 300 metrów The Shard. Wszędzie wokoło szklane biurowce i szybko przemieszczający się pomiędzy nimi elegancko ubrani ludzie. Turystów jeszcze nie widzę, jest zresztą jeszcze dość wcześnie – nie ma nawet południa, a i w najbardziej turystycznym punkcie miasta nie jestem.
Kilka kroków i jestem już przy Tamizie, a na drugim jej brzegu oczom ukazuje się „City”, czyli centralna londyńska dzielnica biznesowa. Skupisko szklanych biurowców wyraźnie góruje nad okoliczną zabudową.
Swoją uwagę skupiam jednak na jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Londynu i najważniejszych zabytków miasta, tuż obok znajduje się bowiem słynny most Tower Bridge. Majestatyczny, ukończony w 1894 roku z dwiema wieżami o wysokości 65 metrów. Most jest zwodzony, jednak 34 metrów ponad jezdnią, pomiędzy wieżami znajduje się stała kładka dla pieszych. Na dolnym poziomie odbywa się normalny ruch pieszy i drogowy, kupując bilet za 12 funtów można wejść do góry, czy warto, nie wiem, nie czułem potrzeby dokładniejszego zwiedzania, nie miałem też aż tak dużo czasu.
Będąc już na drugim brzegu Tamizy mijam Tower of London, czyli nadrzeczną twierdzę, od której swoją nazwę wziął most. Obecnie muzeum, a w przeszłości mieściło się tu m.in. więzienie oraz pałac.
Wieżowce „City” są już coraz bliżej i to właśnie w ich kierunku powoli zmierzam. W ogóle miejsce te jest dosyć dziwne i specyficzne. Duża liczba biurowców wciśniętych w samo centrum miasta. Swoją wysokością wybijają się ponad okolicę. Idąc stosunkowo wąskimi uliczkami pomiędzy nimi można się poczuć trochę jak w kanionie. Ma to jednak niewątpliwie swój urok. Ciekawy jestem jak okolica wygląda w weekendy, kiedy ja byłem w południe w środku tygodnia ludzi było bardzo wielu, podobnie w tutejszych lunchowych knajpach. Czy w wolne dni miejsce zamiera?
Biznesowa dzielnica City, a żeby było poprawnie City of London, ma powierzchnię jedynie 2,90 km2. Na stałe mieszka tu około 8.500 mieszkańców, jednak pracuje aż ponad pół miliona. Wolnych działek praktycznie już nie ma, mimo wszystko wciąż buduje się coś nowego, a pomiędzy istniejącymi biurowcami wystają żurawie zwiastujące kolejne inwestycje.
Jeszcze chwila, jeszcze kawałek i jestem przy kolejnym z najważniejszych i symbolicznych budynków w mieście. Oczywiście jest nim londyńska katedra. Katedra św. Pawła zlokalizowana niemalże w samym centrum miasta i jednocześnie dzielnicy City. Przepiękna, monumentalna budowla reprezentująca styl klasycystyczny została ukończona w 1710 roku. Jest najważniejszą świątynią wyznania anglikańskiego. Do środka nie wchodzę, ceny biletów do niskich nie należą – 20,50 GBP za wejście dla jednej osoby.
Katedra jest na tyle ogromna i w gęstej miejskiej zabudowie, że nie sposób zrobić jej zdjęcia, tak aby objąć całą bryłę. A skoro już o miejskiej zabudowie, to jak na centrum ogromnego miasta przystało, jest na czym oko zawiesić i poczuć się jak w prawdziwym sercu światowej metropolii. Poniżej kilka zdjęć z najbliższej okolicy.
Kolejnych kilka minut spaceru i zmieniam dzielnicę z „City of London” na „City of Westminster”. To właśnie tutaj zlokalizowane są te najbardziej znane miejsca i obiekty jak m.in. Pałac Westminsterski wraz z Big Benem, Opactwo Westminsterskie, Pałac Buckingham, czy słynna Downing Street. Zanim jednak tam dotrę, najpierw krótka przerwa na Trafalgar Square, czyli po prostu Placu Trafalgarskim. Dla londyńczyków, ale i Brytyjczyków jest to miejsce symboliczne i bardzo ważne. To właśnie na Placu Trafalgarskim odbywały i odbywają się manifestacje polityczne, religijne, wiece, tu też świętowany jest Nowy Rok. W pozostałe dni w roku plac wypełnia się mieszkańcami, turystami i… gołębiami. W centralnym punkcie wznosi się wysoka na 51 metrów Kolumna Nelsona – dowódcy poległego w bitwie pod Trafalgarem.
Plac był też tym miejscem i momentem, kiedy w końcu ujrzałem Big Bena. Czy jest coś bardziej symbolicznego dla Londynu jak właśnie Big Ben? Już blisko, jeszcze kawałek, kilka minut i tam będę.
Pomiędzy Placem Trafalgarskim, a Pałacem Westminsterskim przebiega ulica Whitehall. O ile ona sama w sobie niczym szczególnym się nie wyróżnia (zlokalizowanych jest tutaj wiele budynków rządowych), to odchodzi od niej dużo bardziej znana i rozpoznawalna niemal na całym świecie uliczka Downing Street. Właśnie tu, pod numerem 10 znajduje się siedziba premiera Wielkiej Brytanii. Sama uliczka nie jest dostępna dla osób postronnych. Od reszty świata oddziela ją brama oraz pilnujący policjanci. Wstęp mają tylko upoważnieni.
Pałac Westminsterski, jest w końcu i on. Majestatyczny, neogotycki gmach tuż nad Tamizą. Siedziba brytyjskiego parlamentu wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. Na jednym końcu obiektu wznosi się wysoka na 98,5 metra Victoria Tower, na drugim końcu 96 metrowa Elizabeth Tower znana szerzej jako Big Ben.
Mostem Westminsterskim przechodzę na chwilę na drugi brzeg Tamizy by spojrzeć na pałac z szerszej perspektywy. Wokół pełno wszystkiego, ktoś coś sprzedaje, inni prowadzą własne manifestacje przeciwko sam nie wiem czemu, ktoś robi zdjęcia, przeciska się skuterem…jednym słowem wielkomiejski gwar i lekki chaos.
Wracam na „właściwą” stronę Tamizy aby podejść pod dwa ostatnie z zaplanowanych do zobaczenia budynków. Pierwszym z nich jest wspomniane już wcześniej przeze mnie Opactwo Westminsterskie. Świątynia nazywana również kolegiatą św. Piotra jest historycznym miejscem koronacji angielskich monarchów. Tu tu już w 1066 roku koronowany był Wilhelm I Zdobywca, w 1953 Elżbieta II, a w 2023 roku Karol. Kiedy ja odwiedzałem Londyn, trwały ostatnie przygotowania przed koronowaniem tego ostatniego.
Na koniec zachodzę jeszcze pod nieodległy Pałac Buckingham. Tutaj też trwały gorączkowe przygotowywania do koronacji, do tego duża liczba kręcących się turystów… szybkie spojrzenie, zdjęcie i idę dalej. Nic tu po mnie.
Wszystko co chciałem zobaczyłem, zapas czasowy do powrotu na lotnisko również miałem, trochę się zmęczyłem… kolejny przystanek mógł być zatem tylko jeden. Jestem w Anglii, a więc czas odwiedzić prawdziwy angielski pub. Mówi się, że angielskie piwo jest specyficzne, niezbyt smaczne. Ciężko też je kupić w Polsce, czy po prostu gdzieś indziej poza Wyspami. Podobno nie najlepiej wpływa na nie transport i długie przechowywanie. Trzeba pić na świeżo, na bieżąco.
Piwo leje się na pinty. Jedna pinta to 0,47 litra i w tym przypadku kosztowała 5 funtów. Może dużo, może mało, ale w końcu to Londyn. Tanio być nie może. Siadam, popijam i obserwuję pubowe życie. W jednym rogu ktoś pije sam, gdzieś obok panowie wpadli zapewne prosto z pracy, ktoś wchodzi, ktoś wychodzi. Biznes się kręci. Czas zaraz wracać na lotnisko.
Przygodę z Londynem postanawiam zakończyć tam gdzie ją rozpocząłem. Idę więc na dworzec London Bridge. Późne popołudnie, wciąż trwają londyńskie godziny szczytu. Pociągi odjeżdżają dosłownie co 3-4 minuty, a mimo tego perony szczelnie wypełniają się tłumami czekających. Chwila moment i przyjeżdża mój pociąg w kierunku Luton. Godzina jazdy i jestem na miejscu.