Białoruś 2019 – Zdobyć tutejsze zamki cz.1. – Nieśwież
Niedzielny wakacyjny poranek, kwadrans do siódmej, dzwoni znienawidzony budzik…Ten dzień ma być długi i wypełniony atrakcjami. Plan mam ambitny – wyjechać z Mińska i zwiedzić dwa białoruskie zamki – w Nieświeżu i Mirze. W Internecie nie ma zbyt wielu wpisów na blogach i forach podróżniczych na ich temat, a jeśli już ktoś coś pisze o logistyce takiej wycieczki z Mińska, to najczęściej wspomina, że odwiedziny dwóch tych miejscowości w jeden dzień bez własnego auta jest niemożliwe. Ja jednak podejmuję się wyzwania. Uda się, to super, nie uda, to trudno. Dojazd z Mińska do Miru to w zasadzie nic trudnego, połączeń jest bowiem wiele, kłopot może być z Nieświeżem i to właśnie tam decyduję się najpierw wybrać.
Do Nieświeża nie dojedziemy bezpośrednio pociągiem, a internetowe białoruskie wyszukiwarki miały problem ze znalezieniem sensownego porannego autobusu lub busa. Najlepszą opcją jest wybrać się pociągiem relacji Mińsk – Baranowicze i wysiąść na stacji Horodzieja, która jest najbliżej celu. Pociągi na Białorusi są bajecznie tanie i punktualne. Bilet w tym przypadku kosztował około 2,10 rubla (nieco ponad 4zł). Trzeba tylko pamiętać, że na Białorusi bilety na pociągi regionalne sprzedaje się w innych kasach niż na dalekobieżne. W Mińsku są dwa hole kasowe na dwóch końcach dworca, w innych miastach (np. w Witebsku) kasy potrafią być w zupełnie innym budynku.
Horodzieja oddalona jest od Mińska o około 130 kilometrów, elektriczka pokonuje ten dystans w ponad 2 godziny zatrzymując się po drodze na 22 stacjach (!). Nie!, stacje to złe określenie, w większości są to przystanki pozbawione nawet peronu, położone dosłownie pośrodku niczego. Co ciekawe na każdym z takich przystanków wsiadała lub wysiadała niemała grupka ludzi. Skąd oni się brali i dokąd szli, skoro w zasięgu wzroku nie było nawet jednej chałupy…? Póki co, to wciąż zagadka. Oglądanie pól i łąk oraz jazda w ślimaczym tempie z przystankiem co 5 minut (albo i częściej) szybko mnie znużyła i biorąc przykład z innych podróżnych rozłożyłem się na ławce szybko zasypiając. Jak nie przespać stacji? Najprościej nastawić budzik na kilka minut przed planowanym przyjazdem. Inną opcją jest poprosić kogoś w przedziale o obudzenie – niektórzy tak też robili. Szerszy radziecki rozstaw szyn, to też szersze pociągi, a więc i przestronniejsze. Ławki przeznaczone są dla trzech siedzących osób, dlatego też po położeniu się miejsca jest niemało. Może nie nowocześnie, ale na pewno wygodnie.
Na „mojej” stacji Horodzieja z pociągu wysiadło całkiem wielu pasażerów. Większość z nich szybko ustawiła się w długiej kolejce do dworcowego kiosku, gdzie kupowali bilety na podstawiony autobus do Nieświeża. Mi się jakoś nie chciało nim jechać, wolałem zrobić rozeznanie po miejscowości i potem złapać stopa do Nieświeża.
Horodzieja to niewielka senna miejscowość, w której zasadniczo nic nie ma, mimo to nie żałowałem spaceru główną ulicą w kierunku szosy do Nieświeża. Niedzielne gorące przedpołudnie, zero mijanych osób, ale i tak czułem te ciekawskie spojrzenia z okien i zza mijanych domów. W końcu nieczęsto na prowincji pojawia się ktoś obcy. Złapanie stopa nie stanowiło żadnego problemu i kilkanaście minut później byłem już na rynku w Nieświeżu. Ostatecznie dotarłem szybciej niż autobus spod stacji kolejowej.
Nieśwież to niewielkie miasto (15 tys mieszkańców) w obwodzie mińskim, znane przede wszystkim ze znajdującego się tutaj zamku. Zanim jednak tam dojdę, po drodze oglądam stojący na rynku ratusz z połowy XVIII wieku – warto wejść do środka, gdzie mieści się m.in. punkt informacji turystycznej (z mapami i przewodnikami w j. polskim) oraz niewielki sklep z pamiątkami. Niestety, przy otaczającym ratusz rynku, nie zachowały się żadne zabytkowe kamienice. Sam rynek też do najpiękniejszych nie należy, ot zwykły nudny asfaltowy plac. Kilka kroków dalej, na środku ronda, znajduje się XVII wieczna Brama Słucka będąca wjazdem do miasta od strony wschodniej. W jej wnętrzu znajdziemy ołtarz oraz tablicę ku czci NMP w języku polskim, niestety brama była zamknięta i niczego nie udało się zobaczyć.
Stąd już tylko kilka minut spaceru na zamek. Zamek, którego historia jest równie burzliwa i skomplikowana, jak historia ziem na których się znajduje. Rezydencja od początku swojego istnienia związana była z rodem Radziwiłłów. Budowa rozpoczęła się w 1582 roku, w kolejnych latach zamek był wielokrotnie rozbudowywany i przebudowywany, niszczony i ponownie remontowany. Przejmowany dwukrotnie przez Rosjan wracał jednak w ręce pierwotnych właścicieli. W latach 20. XX wieku przybył tutaj nawet marszałek Piłsudski. Najgorsze czasy przyszły jednak po zakończeniu II wojny światowej. Nieśwież znalazł się w granicach radzieckiej republiki białoruskiej, Radziwiłłowie zostali wygnani, a zamek przekształcono w …sanatorium. Z oryginalnego wyposażenia, dekoracji, architektury pozostało niewiele. W latach 90. uznano obiekt za pomnik historii i rozpoczęły się prace konserwatorsko-restauracyjne. Niestety, brakowało specjalistów z zakresu konserwatorstwa i budownictwa, pomysłu, a jeszcze bardziej brakowało pieniędzy. W 2002 r. jedno z pięter uległo spaleniu i odbudowę trzeba było zaczynać niemal od zera.
Szansą dla nieświeskiego zamku stał się wpis obiektu na listę UNESCO w 2005 roku. W wyniku karygodnych zaniedbań, profanacji zabytku, braku odpowiedniego nadzoru konserwatorskiego, utrzymywała się jednak realna groźba usunięcia z tej prestiżowej listy. Uroczyste otwarcie dla zwiedzających miało miejsce w lipcu 2012 roku, a pierwszym wizytującym był nie kto inny jak prezydent Łukaszenko.
Kiedy po obejściu całkiem dużego dziedzińca uda znaleźć się wejście do środka, możemy przeżyć małe, niekoniecznie miłe, zaskoczenie. Trafiamy bowiem do holu który za nic nie może kojarzyć się z zamkowym klimatem. Zostaje tylko ubrać foliowe ochraniacze na buty i można ruszać na zwiedzanie. Trzeba mieć jednak świadomość, że każda z sal, komnat jest dziełem architektów sprzed kilku czy kilkunastu lat. Część wyposażenia i eksponatów jest oryginalna, jednak większość dekoracji i wszystko inne co można podziwiać to po prostu mniej lub bardziej udane współczesne kopie.
Podobnie jak w wielu muzeach w tej części świata, tak i tutaj czasami można mieć problem z …zachowaniem kolejności zwiedzania sal. Oznaczeń nie ma, panie pilnujące pomieszczeń potrafią kierować w przeciwnych kierunkach więc czasami po prostu można chodzić w kółko zastanawiając się czy to już wszystko na tym piętrze, czy może coś się jeszcze czeka na obejrzenie.
Będąc w Nieświeżu warto, a właściwie powinno się również odwiedzić Kościół Bożego Ciała. Od zamku dzieli go zaledwie kilka minut spaceru. Kościół został wybudowany pod koniec XVI wieku, a fundatorem był Mikołaj Krzysztof Radziwiłł. Podziemia skrywają szczątki około 70 przedstawicieli rodu Radziwiłłów. Warto wspomnieć również o wieloletnim proboszczu nieświeskiej parafii – Polakowi, księdzu Grzegorzowi Kłosowskiemu, który swoją funkcję pełnił przez 52 lata. To jemu zawdzięcza się ocalenie kościoła podczas II wojny światowej oraz w okresie stalinizmu.
Robiło się coraz później, a to dopiero był półmetek moich planów na ten dzień. Ponieważ nie ma bezpośredniego transportu publicznego pomiędzy Nieświeżem a Mirem (odległość 30 kilometrów) zostawała opcja złapania autostopu. Odchodzę więc kawałek od centrum wzdłuż drogi wyjazdowej z miasta i po kilku chwilach zatrzymuje się samochód z całą rodziną. Nie muszę chyba dodawać, że turysta z zachodu na białoruskiej prowincji był dla nich ogromną niespodzianką, wręcz „ciekawostką”. Standardowym pytaniem było „jak się żyje w Polsce”, a także „ile kosztuje w Polsce dolar”, „ile się średnio zarabia w takim, takim i takim zawodzie”, ile „kosztuje to lub to”. Wyraźnie było widać, że jestem dla nich studnią informacji o Europie, że są ciekawi świata i zdają sobie sprawę jak wiele dzieli Białorusinów od mieszkańców innych państw. Rozmowa tak się rozwinęła, że choć sami jechali tylko do Horodzieji, to specjalnie dla mnie nadłożyli 15 kilometrów i wysadzili mnie pod samym zamkiem w Mirze. Lepiej się nie dało.