Brazylia – Rio de Janeiro – Serce Brazylii
Rio de Janeiro to zdecydowanie jedno z najbardziej symbolicznych i rozpoznawalnych miast Brazylii. Kto nie widział słynnego Jezusa z Rio, albo nie słyszał o plaży Copacabana i tutejszym karnawale? Rio to też miasto, które w każdym rankingu najniebezpieczniejszych miast na świecie zajmuje czołowe lokaty, zawsze w pierwszej dziesiątce. Jakie są zatem moje wrażenia z pobytu w tej dwunastomilionowej metropolii?
Pierwszym i w zasadzie najważniejszym punktem planowania wizyty w tym mieście jest znalezienie noclegu, a dokładniej dzielnicy, gdzie najlepiej mieć swój hotel. Rio jest ogromne, a podziały pomiędzy poszczególnymi dzielnicami widoczne są gołym okiem, każda jest inna, wliczając w to również fawele. Ogólna zasada mówi, że im bardziej na południe, tym będzie bezpieczniej. Większość zagranicznych turystów trafia do dzielnicy Copacabana. Miejsce modne, drogie, zatłoczone i raczej bezpieczne. Ja wybrałem dzielnicę Flamengo położoną również przy plaży, ale nieco bliżej biznesowego centrum miasta. Bezpieczna, spokojna, nie aż tak zatłoczona i przede wszystkim tańsza od najbardziej modnych miejsc w mieście.
Tutaj właśnie, we Flamengo rozpoczęła się moja przygoda w Rio. Pierwsze wyjście z hotelu, pierwszy spacer, wszyscy straszyli, że niebezpiecznie, żeby nie mieć przy sobie gotówki, zegarka, nie wyciągać aparatu, a telefon trzymać głęboko w kieszeni. Początkowy strach szybko jednak mi minął, nikt nie zwracał na mnie uwagi, nie przyglądał się, nie śledził, ani nie próbował napaść. W sobotnie przedpołudnie większość tutejszych mieszkańców kierowała się w stronę lokalnej plaży, postanowiłem pójść tam i ja.
Plażowanie po brazylijsku? Przede wszystkim prawie nikt nie przychodzi z kocem i nie leży na piasku. Większość osób zabiera ze sobą składane krzesła, stoliki, parasole oraz głośniki i tak też siedzą, piją, jedzą i słuchają muzyki. Kto nie ma swojego krzesła lub leżaka, za równowartość kilku złotych może go wypożyczyć. Wiele osób gra też w siatkówkę, siatkonogę, badmintona i inne wariacje sportów z piłką. Na plażę wracałem wielokrotnie, na spacer, na piwo, pooglądać ocean czy też majestatycznie prezentującą się górę – Głowę Cukru.
Pierwszy dzień zwiedzania Rio nie przeznaczam jednak na główne atrakcje miasta, jak pomnik Jezusa, czy wspomniana Głowa Cukru. Idę w kierunku tutejszego centrum, czyli biznesowej dzielnicy Centro. Ta okolica, to jednak nie tylko nowoczesne, wysokie biurowce. Moim pierwszym punktem spaceru ma być Escadaria Selarón.
W pewnym momencie znajduję się w bocznej, zatłoczonej i bardzo kolorowej uliczce. Widzę też pierwsze grupy turystów. Escadaria Selarón, czyli Schody Selaron, to forma ulicznej sztuki. Chilijski artysta Jorge Selarón postanowił tak przyozdobić schody i ulicę prowadzącą do jego domu. Wykorzystał do tego elementy ceramiczne, kamienne i lustrzane. Efekty jego pracy widać na zdjęciach, a samo miejsce przyciąga tysiące turystów chcących zrobić sobie pamiątkowe fotografie.
Wystarczy jednak, że przejdę dosłownie 300 metrów dalej i wokół mnie robią się pustki. Wszyscy turyści wracają do swoich podstawionych autokarów i dalej się nie zapuszczają. Ja jestem na Praça Cardeal Câmara, plac pusty, z boku stoi radiowóz, policjanci mnie obserwują, bokiem przechodzą jakieś pijaczki, ktoś jeszcze gdzieś się kręci. Uwagę zwraca tu przede wszystkim przypominająca rzymski akwedukt estakada tramwajowa. Co kilka minut górą jeździ zabytkowy tramwaj w kierunku położonej na wzgórzu dzielnicy Santa Teresa.
Okolica ma swój latynoski klimat, murale, graffiti, częściowo opuszczone budynki, a przecież jestem w ścisłym centrum wielkiego miasta. Kawałek dalej zza drzew wyłania się potężny obiekt przypominający z daleka wielki komin, a właściwie chłodnię kominową elektrowni. To jednak jest katedra. Wybudowana w 1976 roku katedra swoją bryłą ma nawiązywać do architektury Majów. We wnętrzu świątyni może się zmieścić nawet 20 000 wiernych.
Katedra sąsiaduje z biznesową dzielnicą Rio. Jest sobota, biurowce puste, okolica również sprawiała wrażenie nieco wyludnionej. Większość sklepów i punktów usługowych wzdłuż ulic zamknięta, kręciło się całkiem sporo bezdomnych i biednych, którzy na chodnikach w cieniu budynków chowali się od słońca. Nikt mnie jednak nie zaczepiał, nie sprawiał zainteresowania moją osobą. Spacerując po okolicy miałem wrażenie, że dzielnica lata świetności ma jednak za sobą. Widać było, że budynki nie są już najnowsze, czasami są nawet nieco zaniedbane i wymagające remontu, a przynajmniej odświeżenia. Nowych inwestycji też za bardzo nie było widać.
Mijam jeszcze zabytkowe gmachy teatru oraz rady miasta i kieruję się w stronę wybrzeża. Skoro tutaj takie pustki i cisza, ludzie muszą spędzać czas nad wodą…
Nie myliłem się, nad oceanem spacerowiczów było znacznie więcej. W tej części miasta nie ma jednak plaży, są za to bulwary i promenady. Zaglądam na lokalny sobotni festyn, gra muzyka, ktoś tańczy, mnie jednak interesują stragany, a dokładniej te z alkoholem. Plastikowe stoliki, wystawione butelki, przenośna lodówka z kostkami lodu i owocami. Tutaj sanepid nie istnieje. Zamawiam caipirinhe, czyli drinka na bazie trzcinowego rumu Cachaça. Po chwili za równowartość niespełna 10 złotych dostaję kubeczek najbardziej brazylijskiego z brazylijskich drinków. Połowa zawartości to czysty alkohol, czuć moc.
Spacerując docieram do Museu do Amanhã – muzeum poświęconego nauce i przyszłości. Odpuszczam jednak wejście do środka. Wokoło bardzo wielu spacerujących, co bardzo kontrastowało z ulicami oddalonymi o dosłownie 200 lub 300 metrów wgłąb lądu.
Najważniejsze i najpopularniejsze jednak dopiero przede mną. Czym byłoby Rio bez swojego symbolu? Mowa oczywiście o pomniku Chrystusa, który od 1931 roku góruje nad miastem. Zlokalizowany jest on nieco w głębi lądu, pomiędzy dzielnicami Flamengo i Copacabana. Nie chcąc tracić czasu zamawiam ubera, wsiadam na motocykl i po kilkunastu minutach jazdy docieram do punktu początkowego. Najłatwiej, najszybciej i najbezpieczniej na szczyt góry dostać się kolejką, można też iść pieszo, z jednej strony będzie to na pewno męczące, a z drugiej, wielokrotnie zdarzały się napady na samotnie wędrujących turystów. Nie ma co ryzykować. Kupuję bilety i czekam na odjazd kolejki. Ta jeździ co około pół godziny, w związku z czym trzeba przygotować się na dłuższe oczekiwanie. Mi zajęło ono godzinę, co jest podobno dobrym wynikiem.
Wagoniki całkiem sprawnie suną ku górze. Przez większość czasu widok przysłania gęsta roślinność…aż do pewnego momentu kiedy zza drzew wyłania się przepiękna panorama na ocean. Jeszcze tylko kilka kroków do góry i jestem u stóp Jezusa.
Ludzi wielu, bardzo wielu, ale też nie na tyle, żeby nie dało się przejść lub zrobić zdjęcia. Największe wrażenie, jeszcze większe od samego pomnika, robiły roztaczające się wokół widoki. Głowa Cukru…Copacabana, oceaniczne zatoki…
Kolejny z dni pobytu w Rio, to czas na odwiedziny innego symbolicznego miejsca. Tym razem wspomniana już Głowa Cukru. Jest to wyróżniająca się w krajobrazie góra o wysokości 396 metrów. Zlokalizowana bezpośrednio nad oceanem w sąsiedztwie dzielnicy Botafogo, a jej nazwa nawiązuje do popularnej w przeszłości bryły cukru przeznaczonej do handlu tym surowcem. Także i tutaj docieram moto-uberem. Wysiadam u jej stóp i wędruję kupić bilet. Na szczyt można wejść jedną ze ścieżek wspinaczkowych (podobno bardzo wymagające), albo wjechać wagonikową kolejką kursującą co kilka/kilkanaście minut. Wybieram opcję drugą.
Na szczycie zlokalizowana jest restauracja, kawiarnia, kilka sklepów z pamiątkami, można też spotkać spacerujące mały…ale przede wszystkim przybywa się tutaj podziwiać widoki. A co widać? …pomnik Jezusa, plażę i dzielnicę Copacabana, plażę Flamengo, lotnisko Santos Dumont i nie tylko…
Kolejny punkt zwiedzania? Plaża Copacabana! Kojarzona z karnawałem, hucznym świętowaniem sylwestra, papieską mszą, ale przede wszystkim z tłumami plażowiczów. Miejsce niewątpliwie modne, luksusowe, gdzie trzeba się pokazać, a wokoło zlokalizowane są najdroższe hotele. Krążą też liczne opinie, że jest tutaj również bardzo niebezpiecznie, a największym zagrożeniem są kradzieże. Mnie nic złego nie spotkało, ale i miejsce też nie urzekło. Wszędzie tłumy, wysokie ceny w plażowych barach i ani odrobiny spokoju. Jeżeli ktoś chciałby plażować, nacieszyć się widokami i wodą, to zdecydowanie nie na Copacabanie. …ale zobaczyć na własne oczy trzeba, a przynajmniej wypadałoby będąc w Rio.
Kolejny dzień pobytu w Rio i kolejne miejsca przede mną. Czas choć na chwilę odpocząć od budynków i plaż i znaleźć czas by poobcować z naturą. Oczywiście można wyjechać za miasto, ale można też odwiedzić kolejną z jego atrakcji – tutejszy ogród botaniczny. Na miejsce przyjeżdżam moto-uberem i od razu udaję się po bilet wstępu. Niestety, nie można płacić tutaj kartą, gotówki przy sobie zbyt mało…pozostaje więc 10 minutowy spacer w poszukiwaniu bankomatu. W bezpośrednim sąsiedztwie ogrodu nie ma powiem nic, jest tylko droga przelotowa pomiędzy jedną, a drugą dzielnicą.
Ogród choć nie jest bardzo duży, to można spędzić w nim dwie, trzy godziny, a nawet i dłużej. W zasadzie bardziej przypomina on park, niż typowy ogród. Cisza, spokój, zieleń i duża ilość cienia. Dla zmęczonych miastem i szukających spokoju miejsce idealne. I wcale nie trzeba być pasjonatem fauny i flory.
Ostatnim miejscem które chciałem i czułem, że muszę odwiedzić w Rio był stadion. Ten słynny na cały świat stadion Maracana. Mogłem jechać uberem, ale wybrałem metro. Znowu miało być niebezpiecznie, mieli być kieszonkowcy i w ogóle strasznie i znowu było normalnie. Owszem, większość osób plecaki miała założone z przodu, ale poza tym nie spotkałem się z niczym nadzwyczajnym co by mogło wywołać jakiś stres. Po kilkunastu minutach jazdy wysiadam na stacji również nazywającej się Maracana, stadion jest dosłownie tuż obok. Bezpośrednie sąsiedztwo nie należy do zbyt pięknych, droga przelotowa, wiadukty, estakady, spływający śmierdzący ściek i zrujnowane boczne boisko…
Niestety nie udało mi się być na meczu. Można jednak zwiedzić stadion poza trwaniem imprez. Zakup biletu i odczekanie aż pojawi się przewodnik. Chętnych bardzo wielu, chwilę trzeba odstać w kolejce. Zwiedzanie grupowe odbywa się co około 15-20 minut, niestety przewodnik mówi tylko w języku portugalskim i hiszpańskim, w swojej grupie byłem zresztą jedynym Europejczykiem. Najpierw szybkie przejście przez izbę pamięci, krótka wizyta w szatniach i wejście na fragment murawy i trybun. Wiele stadionów widziałem, ale Maracana wielkiego wrażenia nie robi. Jest już po prostu stara i wymaga remontu, albo przynajmniej odświeżenia. Nie jest to też wbrew pozorom wielki stadion – liczy bowiem tylko lub aż niespełna 79 tysięcy krzesełek.
Rio de Janeiro jest miastem, które zdecydowanie trzeba odwiedzić. Na pewno powinien być to obowiązkowy punkt podczas wizyty w Brazylii. Może nie ma tu oszałamiających zabytków, ale jest niepowtarzalna latynoska atmosfera, przepiękne widoki, oceaniczne zatoczki i plaże. Pomnik Jezusa, Głowa Cukru, Copacabana, to punkty obowiązkowe, ale warto też po prostu pospacerować, wybrać się na jedną z plaż i poobserwować jak mieszkańcy spędzają wolny czas.
Czy polecam wycieczkę na fawele? Sam nie wiem, nie byłem tam, ale może gdybym był w Rio jeszcze kilka dni dłużej, to bym się zdecydował. Tylko czy z drugiej strony jest sens kusić los i narażać się na ewentualne niebezpieczeństwo? Czy też za atrakcję możemy uznawać biedę i codzienność mniej zamożnych ludzi…?
Nie zbaczając z głównych ulic nie powinno się nam stać nic złego, przynajmniej ja w Rio czułem się bardzo bezpiecznie. Oczywiście nie może to być wyznacznikiem i w takim miejscu jak Rio de Janeiro należy mimo wszystko być czujnym.