
Indie – Bharatpur – W poszukiwaniu spokoju
Miało mnie tu w ogóle nie być, dzień wcześniej nawet nie wiedziałem o istnieniu tego miasta… Jak więc i w jakim celu znalazłem się w Bharatpur? Otóż pierwszego dnia pobytu w Indiach jeżdżąc po Delhi, od słowa do słowa podczas rozmowy z kierowcą okazało się, że to jego rodzinne miasto. Jako, że Delhi już od samego początku zaczynało mnie męczyć, a miałem w nim spędzić jeszcze kilka dni, postanowiłem, że skorzystam z okazji i zabiorę się z kierowcą do jego miasta, gdzie i tak miał w planie na jeden dzień pojechać. Dogadaliśmy cenę (wychodziło w przeliczeniu niespełna 200 złotych) i umówiliśmy się pod hotelem na godzinę 7 rano następnego dnia.
Bharatpur oddalony jest od Delhi o około 200 kilometrów, co przekłada się na mniej więcej 3 godziny jazdy. Na nasze szczęście korki porannego szczytu zablokowały drogi dojazdowe do stolicy, a ruch w przeciwnym kierunku odbywał się bardzo płynnie i sprawnie. Pierwszy etap podróży był nudny, szeroka dwujezdniowa trasa szybko mnie znudziła i uspała. Ciekawiej zrobiło się z chwilą zjechania na drogi lokalne. Zdjęć niestety nie zrobiłem, z wyjątkiem dosłownie kilku na przedmieściach Bharatput.
O ile Delhi mogło na początku szokować, to tutaj przeżyłem jeszcze większy szok, ale taka jest właśnie indyjska prowincja. Brak asfaltu, chmury pyłu, sterty śmieci, krowy oraz wszechobecni ludzie i skutery. Tym co na pewno rzuca się w oczy w pozytywnym znaceniu, są kolory. Kolorowe ubrania przechodniów, ale przede wszystkim kolorowe stragany i sprzedawane w nich towary. Ot, odrobina czegoś pozytywnego w tej tutejszej ciężkiej codzienności.
W samym mieście jedynym godnym uwagi zabytkiem jest Fort Lohagarh, którego …nie zwiedzałem. Powstaje zatem pytanie, w jakim celu w ogóle tu przyjechałem…
Moim celem był Park Narodowy Keoladeo, który jest jednym z największych w Indiach rezerwatów dzikiego ptactwa. Od 1985 roku wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Choć fanem przyrody nie jestem, nie chciałem sobie odmówić wizyty w takim miejscu. I nie żałuję. Co wyróżnia Park (oczywiście oprócz bogactwa fauny i flory), to jego lokalizacja – główne wejście znajduje się niemalże w samym mieście, ledwie kilka kroków od zwartej zabudowy. Od bramy natomiast rozpoczyna się długa, kilkukilometrowa droga w kierunku tutejszych mokradeł, a miasto i jego hałas pozostają niedostrzegalne gdzieś za plecami…
Park można zwiedzać pieszo, ale można też wynająć rikszę z kierowcą oraz przewodnika. I tak jak zazwyczaj przewodników nie biorę, tak w tym przypadku wziąłem i była to jedna z lepszych decyzji. Pracownik parku wyposażony w statyw i lunetę razem ze mną jeździł rikszą, opowiadał o miejscu, o zwierzętach, ale przede wszystkim zarządzał postoje i niemalże palcem (lub przez lunetę) pokazywał konkretne osobniki. Nie ukrywam, że gdyby nie on, to sam bym nie dostrzegł co najmniej 90% tego, co zobaczyłem dzięki przewodnikowi.
Tak jak już wspominałem, park ma jedną główną drogę, od której w bok odbijają kolejne. Zwiedzanie całego kompleksu może zająć cały dzień, natomiast główna trasa wraz z postojami na zdjęcia oraz obserwacje ptaków powinna zamknąć się w dwóch godzinach. Taki też wariant zwiedzania wybrałem i był on wystarczający by zobaczyć na prawdę wiele, a przy tym się nie zmęczyć i nie znudzić.
Obszar parku w większości jest bagnisto-podmokły lub są to po prostu stawy i jeziora z otaczającą je bujną roślinnością.
Na temat mieszkających tu gatunków ptaków nie będę pisał, ponieważ zwyczajnie się na tym nie znam. Pozostawiam jedynie kilka, mam nadzieję, zachęcających zdjęć.
Koniec wizyty w Parku nie oznaczał jednak końca wycieczki i powrotu do stolicy. Było stosunkowo wciąż wcześnie, więc kierowca zabrał mnie w kolejne kompletnie nieznane mi miejsce kilkadziesiąt kilometrów dalej…

