Indie – jak ja się tu znalazłem?!
No właśnie, jak? Sam sobie dość długo zadawałem te pytanie. Miałem i mam bowiem mniej lub bardziej dokładną listę krajów, które chciałbym odwiedzić. Nigdy, nawet przez moment, nie było tam jednak Indii. Myśląc o tym kraju rodził się we mnie strach, lekkie przerażenie i przeróżne wyobrażenia, w większości negatywne. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, że się tam znajdę. Zresztą nawet zbyt wiele o Indiach i tym jak tam właściwie jest nie myślałem. W dobie wojny Rosji z Ukrainą, na nieokreśloną przyszłość odłożyłem sobie Rosję, również Kazachstan, czy Uzbekistan zszedł u mnie na nieco dalszy plan. Azja jednak coraz bardziej mnie ciągnęła. Bliski Wschód? Daleki Wschód…?
I tak pewnego dnia przeglądając z czystej ciekawości loty Warszawa-Delhi znalazłem oferty oscylujące w okolicach 2.500 PLN w obie strony. Minął dzień, dwa, może cztery, a ja coraz więcej myślałem o Indiach. Może jednak? A dlaczego nie? Chyba jakoś tam sobie dam radę? Niedługo później stałem się posiadaczem biletów w obie strony z Gdańska do Delhi z przesiadką w Warszawie. Przewoźnikiem nasze narodowe linie LOT. Tylko co teraz dalej?
Indie…bród, bakterie, wirusy, choroby. Trzeba pomyśleć o szczepieniach. Te, choć nie są obowiązkowe, to zdecydowanie warto zrobić. Na nieco ponad miesiąc przed podróżą udałem się do gdyńskiego Centrum Medycyny Tropikalnej. Najpierw wizyta u lekarza, następnie szczepienia. Wyszedłem zaszczepiony na WZW typu A oraz dur brzuszny (szczepionkę na tężec miałem nieprzedawnioną). Dostałem również receptę na leki antymalaryczne oraz antybiotyk w razie bardzo silnego zatrucia. Wizyta, szczepionki, leki, wszystko zsumowało się na kwotę ponad 500 zł, ale jak trzeba, to trzeba, na zdrowiu nie powinno się oszczędzać.
Kolejna kwestia, w zasadzie najważniejsza, to…co ja właściwie będę w tych Indiach robił? Mam na miejscu 16 dni. Całkiem dużo, ale kraj jest jeszcze większy, więc wszystkiego nie mam szans zobaczyć. Chcę z pobytu wycisnąć jak najwięcej, ale jednocześnie nie być cały czas w biegu i się nie zamęczyć. Miałem zresztą świadomość, że na miejscu i tak będzie męcząco – nie myliłem się, ale o tym w innych wpisach. Pierwotny pomysł zakładał około tygodniowy pobyt w Nepalu, a pozostały czas w Indiach. Szybko jednak z tego zrezygnowałem i zdecydowałem, że lepiej będzie dokładniej zgłębić północne Indie.
Opracowałem wstępny schemat pobytu, naniosłem na mapę miejsca, które chciałem odwiedzić. Kolejny etap – spiąć to w sensowny i możliwy do zrealizowania plan. Najważniejsze były dla mnie kwestie transportu, tutaj zaplanowałem przemieszczanie się krajowymi samolotami oraz pociągami.
Wewnątrzkrajowe połączenia lotnicze w Indiach funkcjonują bardzo dobrze, praktycznie każde większe miasto ma swoje lotnisko, działa wiele linii lotniczych (m.in. Air India, IndiGo, Vistara, Spice Jet), jeżeli nie ma bezpośredniego połączenia, to znajdzie się z przesiadką w Delhi lub Bombaju. Koszt biletu to kilkaset złotych, ale w zasadzie nigdy powyżej 500zł.
Pociągi. Tutaj zaczyna się zabawa i przedsmak indyjskiego podejścia do życia. Bilety najlepiej kupować z dużym wyprzedzeniem, tak aby załapać się na miejscówki. Ja zabrałem się za to na półtora miesiąca przed podróżą. Na początek zetknięcie się ze stroną tamtejszych kolei. Od niedawna można założyć na niej konto nie mając indyjskiego numeru telefonu. Konto wstępnie założyłem, weryfikacji dokonałem, a następnego dnia już się nie dało zalogować. Założyłem drugie, które zadziałało, ale po kilku dniach kiedy zabrałem się za zakupy…przestało działać. Okazało się, że zostałem zbanowany za podanie tego samego numeru telefonu do dwóch kont. Kolejne podejście, tym razem na inny adres e-mail i inny numer telefonu, żmudna weryfikacja i pełen sukces. Konto wygląda na działające. Warto jeszcze wspomnieć, że podczas jego aktywacji należy uiścić drobną opłatę (jeżeli mnie pamięć nie byli, około 2$). Sam zakup biletów niezbyt intuicyjny, ale da się przez to przejść. Wybieramy miasta, termin i szukamy pociągu. Do wyboru kilka klas wagonów (najczęściej odpowiedniki I, II i III klasy), o ile w danym pociągu, w wybranej klasie są wolne miejsca, bilet powinno udać się kupić. Przynajmniej w teorii. Jak miejsc nie ma, to kupuje się bilet z miejscówką na liście rezerwowej.
Rezerwacja noclegów nie przysporzyła problemów, Booking.com jest bardzo popularny i działa bez problemów. Na kilka dni przed przyjazdem warto jednak prosić każdy hotel/pensjonat o potwierdzenie rezerwacji. Bardzo popularnym zwyczajem jest również kontakt obsługi hotelem z nami za pośrednictwem Whatsappa. Dopytują czy na pewno planujemy przyjechać, o której godzinie, czy potrzebny jest transfer z dworca lub lotniska.
Ostatnim etapem jest złożenie wniosku o wizę. Cały proces odbywa się online za pośrednictwem serwisu https://indianvisaonline.gov.in/. Wystarczy wypełnić formularz, dołączyć zdjęcie, skan paszportu oraz uiścić opłatę 26$. Wizę po kilku dniach od złożenia wniosku należy porać ze strony, wydrukować i mieć przy sobie podczas podróży.
Co jeszcze zabrać ze sobą? Zdecydowanie najważniejszą rzeczą jest…papier toaletowy. Wziąłem ze sobą dwie rolki i to była jedna z najlepszych decyzji. Do tego buteleczka czegoś mocniejszego z % celem wewnętrznego odkażania, własny czysty ręcznik, podstawowe leki, w tym te na układ pokarmowy, spray na komary i można ruszać.
Dni do wyjazdu nieubłaganie biegły, plan nakreślony, hotele zarezerwowane, bilety na samoloty i pociągi kupione, szczepienia zrobione, wiza wyrobiona. Wszystko gotowe. Poszedłem do punktu ksero, aby wszystko wydrukować i wróciłem z grubą na ponad 30 kartek teczką. Lepiej mieć, niż nie mieć. Im bliżej dnia wylotu, tym myśli w głowie coraz więcej, strach zaczyna rosnąć osiągając zenit na dzień przed podróżą. Tak na prawdę pierwszy raz tak bardzo się bałem przed wyjazdem…jak tam będzie, co zastanę, czy dam radę, czy się nie pochoruję, czy w ogóle wrócę żywy. Nie wiedziałem co spotkam na miejscu i jak na to zareaguję.
Czas startować…