Indie 2022

Indie – Varanasi – Najświętsze ze świętych

Jeżeli miałbym przywołać „najbardziej indyjskie z indyjskich miast”, to byłoby to właśnie Varanasi. To było właśnie to, jak sobie wyobrażałem ten kraj, jedno z najbardziej fascynujących, ale i przerażających miast. Dotarłem tu dopiero w połowie drugiego tygodnia pobytu w Indiach, zaplanowałem tak celowo, bo wiedziałem, że muszę się przygotować i przyjazd tu na samym początku mógłby być zbyt wielkim szokiem.

Do miasta dotarłem samolotem z Udaipuru. Ponieważ nie było bezpośrednich połączeń, zmuszony byłem lecieć liniami IndiGo z przesiadką w Delhi. Lokalne lotnisko znajduje się około 25 kilometrów od centrum miasta. Najlepszym, najtańszym i najszybszym sposobem dojazdu jest uber. Najszybszym w moim przypadku oznaczało i tak około 1,5h jazdy. W godzinach wieczornych miasto bardzo się korkuje, a przejazd wąskimi uliczkami staje się utrapieniem dla kierowcy wszystkiego co większe od skutera.

Mówi się, że Varanasi jest jednym z najstarszych stale zamieszkanych miast na świecie. Położone nad świętą rzeką Ganges. Miasto dla wyznawców hinduizmu jest jednym z najważniejszych i najświętszych.

Do miasta docieram wieczorem zmęczony podróżą, zostawiam rzeczy w hotelu i idę na szybkie rozpoznanie okolicy oraz aby coś zjeść. Po przejściu kilkunastu metrów od hotelu już wiem, że nie mam na nic ochoty, nie chcę robić żadnego rozpoznania, chcę iść do pierwszej lepszej restauracji, zjeść i wracać do pokoju. Ilość ludzi, pojazdów oraz hałas jest wyjątkowo przerażający i męczący. Nie mam najmniejszej ochoty by stać się jego częścią. Wolę się wyspać i następnego dnia ruszyć na zwiedzanie.

W Varanasi najważniejsza jest rzeka, święta rzeka Ganges. Wzdłuż brzegu rzeki rozciągają się ghaty, czyli schody prowadzące w kierunku wody. To na nich koncentruje się życie miasta, tutaj odbywają się rytualne kąpiele, palenie zwłok, medytacje oraz święte ceremonie.

Jednym z najważniejszych, a jednocześnie najbardziej przerażających (przynajmniej dla osób cywilizacji zachodu) rytuałów odbywających się w Varanasi jest palenie zwłok. Dla wyznawców hinduizmu największym zaszczytem jest umrzeć właśnie tutaj oraz aby prochy po kremacji trafiły do wód świętego Gangesu. Palenie ciał odbywa się przez 24 godziny na dobę. Jedne stosy płoną, inne są rozpalane, a jeszcze inne dogasają. W największym skrócie – rodzina zmarłego kupuje pewną ilość drewna, zmarły przynoszony jest na ghaty i obudowywany kawałkami drewna. Następuje krótkie pożegnanie po czym stos jest podpalany. Po samozgaszeniu, wszelkie pozostałości przy użyciu pomp i węży spłukiwane są do Gangesu. Drewno jest bardzo drogie, stąd też nie wszystkich stać by zakupić odpowiednio dużą jego ilość. Jeżeli jest go za mało, ciało może nie spalić się całkowicie. Wszystkie pozostałości i tak trafią jednak do rzeki.

Obserwując rytuały stałem nieco z boku, wyróżniałem się jako Europejczyk i na pewno było widać, że nie czuję się w tym miejscu najpewniej. Po krótkiej chwili zaczepił mnie mężczyzna, na pierwszy rzut oka widać, że tutejszy i niezbyt bogaty, jednak schludny. Przedstawił się i powiedział, że wraz z rodziną pracuje na ghatach przy ceremoniach palenia. Wyjaśnił jak ważna dla hindusów jest to ceremonia oraz, że nie każdy może zostać spalony, a nie mogą zostać spalone m.in. dzieci, kobiety w ciąży, czy ukąszeni przez węże. Podczas ostatniego pożegnania zmarłego nie mogą też uczestniczyć kobiety ze względu na fakt, że zbyt często poddają się emocjom i płaczą, co nie powinno mieć tu miejsca. Dowiedziałem się również, że ceremonii palenia nie wolno fotografować, jednak za zgodą osoby tu pracującej i w jego obecności mogę wykonać kilka zdjęć. Tym co mnie też zszokowało był fakt, że pomiędzy płonącymi lub dogasającymi stosami można przechodzić bez najmniejszych ograniczeń. Jedynym ograniczeniem jest tak na prawdę tylko gorąco buchające od ognia. Spacerują nie tylko ludzie, spacerują krowy, kozy… Uprzedzając pytania – nie, w tym miejscu w ogóle nie śmierdziało.

Życie miasta toczy się wzdłuż Gangesu, ja też ruszam na spacer ciągnącymi się kilometrami ghatami. Przy brzegu stoi bardzo wiele łodzi. Jedne wiosłowe, inne silnikowe, ale wszystkie wyglądające jakby zaraz miały się rozpaść i zatonąć. Można się nimi przeprawić na drugi brzeg, gdzie jednak poza plażą nic nie ma. Można też dogadać się ze sternikiem i popływać po Gangesie, aby zobaczyć miasto z nieco innej perspektywy. Patrząc na stan techniczny tych wszystkich łodzi decyduję się jednak zostać na brzegu.

Słów kilka o samym Gangesie. Rzeka ogromna, majestatyczna, święta i …najbrudniejsza na świecie. Wszystkie badania wskazują Ganges jako najbrudniejszą lub jedną z najbardziej zanieczyszczonych na świecie. Lepszym określeniem byłby „ściek”, a nie „rzeka”. Ganges zbiera na swojej drodze wszystkie możliwe ścieki i śmieci. W Indiach brakuje oczyszczalni ścieków, zanieczyszona woda z miast, fabryk i pól uprawnych trafia do rzeki. Dodajmy do tego jeszcze martwe zwierzęta, ludzkie szczątki oraz prochy i wychodzi nam dosłownie trucizna. Wpadnięcie do rzeki i zachłyśnięcie się wodą dla kogoś spoza Indii może skutkować nawet śmiercią, a na pewno bardzo silnym zatruciem.

To co dla przybyszów z zagranicy jawi się jako coś nierealnego, dla Hindusów jest codziennością. Każdego dnia, już od samego rana na ghatach nad Gangesem odbywają się rytualne kąpiele. Kąpiący zanurzają się w wodzie całkowicie, są w wśród nich również dzieci. Jedni obmywają się ze względów religijnych, a inni myją się ot tak, po prostu, ponieważ nie zawsze mają taką możliwość w domu. Jeszcze inni przynoszą nad rzekę kosze z ubraniami i najzwyczajniej w świecie robią pranie.

Kąpią się ludzie, kąpią się także krowy. Te zwierzęta są wszędzie, dosłownie. Nie do końca jednak mam pomysł jak dostały się nad rzekę, dojście tutaj to bardzo wąskie zatłoczone uliczki, bramy i strome schody.

Po ulicach miasta zbyt dużo nie spaceruję, nie ma tam zresztą nic ciekawego. Przerażający tłok, gwar i niezliczona ilość sklepików ze wszystkim, w których jednak nie miałem w planie robić zakupów. W Varanasi podobno również łatwo dostać narkotyki, ja jednak ich nie poszukiwałem, widziałem jednak wiele osób, które były na prawdę dziwne, nie tylko w kwestii wyglądu, ale i zachowania, dosłownie jakby przybyły z innej rzeczywistości. Coś musi być na rzeczy.

Miasto w ciągu dnia zrobiło na mnie duże wrażenie, jeszcze bardziej fascynujące stało się po zmroku. Jeszcze bardziej zatłoczone, gwarne, kolorowe, mistyczne…Wieczorny spacer zaczął się jednak w chmurze dziwnego dymu. Jedna z wielu uliczek prowadzących w kierunku Gangesu i nagle dźwięk skutera i dodatkowego silnika. Cała okolica momentalnie utonęła w gęstym duszącym dymie. Wszyscy, w tym ja, zaczęli kasłać, a ja, lekko wystraszony, nie do końca wiedziałem co rozpyla ten szalony kierowca. Chwilę później dowiedziałem się, że to tutejszy sposób walki z komarami. Komarów nie było, więc sposób chyba skuteczny.

Na ghatach coraz większe tłumy, wyłapuję pana sprzedającego magnesy, kupuję kilka, a ten mówi mi, że zaprowadzi mnie kawałek dalej w ważne miejsce i musimy się spieszyć. Nie do końca wiedziałem o co może chodzić, ale nie mając nic do stracenia ruszyłem za „przewodnikiem”. W takim tłumie raczej nic mi nie zrobi, zresztą był ode mnie dużo, dużo niższy. Po chwili wyjaśniło się, że każdego wieczoru nad rzeką odprawiana jest specjalna ceremonia światła. Im bliżej centrum wydarzeń, tym było więcej ludzi. Mężczyzna jednak skutecznie się przepycha torując mi drogę, a następnie wskazuje na wysoki murek, gdzie mam stanąć, aby mieć najlepszy widok. W tym też momencie rozstajemy się, on idzie w swoim kierunku, a ja zostaję obserwować co się będzie działo.

W drodze powrotnej do hotelu przechodzę obok ghatu, na którym odbywają się kremacje. Tak jak wspominałem, palenie zwłok odbywa się przez całą dobę. W bezpośrednim sąsiedztwie płonących stosów przechodzą ludzie jak gdyby nigdy nic. Jedni rozmawiają ze sobą, inni zapatrzeni w smartfony, ktoś czyta gazetę, jeszcze ktoś robi zdjęcia. Siadam na ławce i ja i patrzę na to wszystko co mnie otacza. Jest dziwnie, ale ciekawie. Udaje mi się wmieszać w tłum i nie wyróżniać.

W mieście spędzam również kolejny dzień, niepełny, ponieważ wieczorem mam pociąg do miasta Gaja. Dzień upływa leniwie, nigdzie się nie spieszę, nie mam konkretnych planów. Czas spędzam tak jak inni i tam gdzie inni – nad Gangesem. Z perspektywy czasu trochę teraz żałuję, że nie wynająłem łodzi i nie wypłynąłem w rejs po Gangesie, ale z drugiej strony wiem, że będąc tam wtedy nie starczyło mi odwagi ruszyć zdezelowaną łodzią po najbrudniejszej rzece świata.

W zasadzie przez cały dzień czuć było podniosłą atmosferę, widać, że wszyscy przygotowywali się na coś wielkiego i ważnego. Ustawianie scen, malowanie chodników na ghatach, wielkie porządki…wiele napotkanych osób mówiło mi, że wieczorem będzie piękne święto. Nie było to święto światła Diwali, bo te było chwilę przed moim przyjazdem, to było coś innego, także bardzo ważnego i podniosłego. Nikt jednak nie był mi w stanie dokładnie wytłumaczyć o co chodzi, albo to ja nie byłem w stanie zrozumieć.

Wszystko miało zacząć się po zmroku. Wiedziałem, że dużo czasu mieć nie będę, ponieważ muszę zdążyć na pociąg, ale nie mogłem odpuścić takiego wydarzenia i z chwilą zmierzchu ponownie zameldowałem się na ghatach. Policja zamknęła dla ruchu okoliczne ulice, nieprzebrane morze ludzi zmierzało w kierunku Gangesu.

Na kilometrach nadrzecznych schodów ustawiono tysiące malutkich glinianych lampek oliwnych. Były dosłownie wszędzie i robiły niesamowite wrażenie. Trzeba było jedynie uważać, aby w nie nie wdepnąć lub na nie usiąść. Budynki przy ghatach zostały przepięknie oświetlone, a ludzi przybywało dosłownie z sekundy na sekundę.

Niestety zbyt długo nie mogłem zostać. Czas naglił, pociąg na mnie nie poczeka. Wróciłem do hotelu po bagaże i rozpocząłem próby zamówienia ubera w kierunku dworca. Nic nie było łatwe i szybkie, a jak się później okazało, ta noc dla mnie była wyjątkowo długa i pełna niespodzianek.

Z perspektywy czasu, jak i doświadczeń na miejscu, Varanasi zrobiło na mnie największe wrażenie. Według mnie, to właśnie tutaj bije prawdziwe serce tego kraju, jak i hinduizmu. Prawdziwe Indie. Tu wszystko jest jakby inne, jeszcze pełniejsze barw, zapachów, rytuałów, hinduistyczni bogowie są bliżej niż gdziekolwiek indziej w tym kraju. Na pewno Varanasi uważam za obowiązkowy punkt wizyty, aby choć spróbować zrozumieć ten kraj, trzeba tu przybyć i doświadczyć wszystkiego samemu. Ale czy nawet to pozwoli zrozumieć Indie i ich mieszkańców? …w pełni na pewno nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *