Kaukaz 2019 – Gori – Miasto nie tylko Stalina
Na kolejną jednodniową wycieczkę z Tbilisi wytypowałem miasto Gori. Miasto znane z tego, że urodził się w nim Józef Stalin. W 2008 okupowane przez niemal 2 tygodnie przez wojska rosyjskie. Dzisiaj jest celem wielu zorganizowanych wyjazdów turystycznych, którym głównym i często jedynym punktem jest zwiedzanie muzeum wspomnianego J. Stalina. Ja jednak na Gori poświęciłem nieco więcej czasu.
Nie będzie niespodzianką jeśli napiszę, że początek wyjazdu miał miejsce na tbiliskim …dworcu Didube. Tym razem długiego błądzenia i szukania transportu nie było, bowiem kierowcy udający się do Gori mają swoje miejsce oczekiwania na samym początku, tuż przy wyjściu z tunelu ze stacji metra. Nie są to marszrutki (te stają na drugim końcu dworca), tylko prywatne samochody. Kiedy uzbiera się komplet pasażerów, to odjeżdżają, cena u każdego jest taka sama – 5 lari.
Zajmuję miejsce przy kierowcy, jeszcze tylko przeciskanie się przez szalone i zatłoczone drogi Tbilisi i po kilku chwilach jesteśmy już poza miastem. Droga szeroka, prosta i pusta. Na liczniku równe 120 km/h, w samochodowych głośnikach gruzińskie hity… Nieco ponad godzina jazdy i kierowca wysadza wszystkich w centralnym punkcie Gori, na placu w bezpośrednim sąsiedztwie muzeum Stalina. Jeśli będzie się chciało wracać do Tbilisi, samochodów trzeba będzie szukać kawałek dalej, na lokalnym dworcu autobusowym w pobliżu stadionu.
Nikt nie powinien być zdziwiony, gdy napiszę, że plac z powyższych zdjęć nosi imię …Józefa Stalina, podobnie jak najbardziej reprezentacyjna ulica miasta, która rozpoczyna się właśnie w tym miejscu. Któż by na to sam nie wpadł… Znajdowałem się przy muzeum, a więc nie pozostawało mi nic innego, jak rozpocząć zwiedzanie miasta właśnie od tego przybytku. Wcześniej trochę o nim poczytałem… Opinie niezbyt przychylne, że czas się zatrzymał, propaganda wciąż żywa, a panie z obsługi niemiłe i mentalnie wciąż kilka dekad wstecz. Przed gmachem muzeum znajduje się obudowany dom, a właściwie chata, to w niej miał się urodzić Stalin.
Co pół godziny z hollu przy kasach rozpoczyna się zwiedzanie z rosyjskojęzycznym przewodnikiem. Razem ze mną uzbierała się grupa około 20 osób. Zaczynamy. Po 5 minutach, już w pierwszej odwiedzonej sali miałem dosyć. Pomimo mojej słabej znajomości j. rosyjskiego, nie byłem w stanie stać pod jednym z obrazów i wysłuchiwać z jakimi emocjami przewodniczka opowiada o dzieciństwie „bohatera”. Odłączyłem się od grupy i dalej zwiedzałem już indywidualnie. Większość obcokrajowców zrobiła właśnie tak samo.
W muzeum zgromadzone są wszelakie pamiątki związane z głównym bohaterem. Absolutnie wszelakie, przeważają jednak obrazy, dywany, porcelana. Nie ma jednej myśli przewodniej która by przyświecała tworzącym wystawę. Wszystko jest dość chaotyczne, pozbawione większego porządku. Niemniej jednak, ilość zgromadzonych przedmiotów może przyprawić o zawrót głowy.
W ramach biletu na wystawę można też zwiedzić znajdujący się na terenie muzeum wagon, którym podróżował Stalin. Jest tam jednak bardzo ciasno, duszono i ciężko o dobre zdjęcie, w szczególności kiedy w wąskim przejściu napierają od tyłu kolejni zwiedzający.
Będąc na przedmuzealnym placu pomiędzy otaczającymi go blokami dostrzegłem w oddali wzgórze z ruinami twierdzy i cerkiew. Nie pozostało mi więc nic innego, niż spróbować tam dotrzeć. Na początek twierdza. Konkretnej trasy nie mam opracowanej, idę „na wyczucie” decydując się na nieco bardziej okrężną trasę, żeby przy okazji pospacerować trochę po mieście.
Poszedłem w kierunku starej części Gori, jak się później okazało, wejścia na wzgórze od tej strony nie było, ale w zamian udało mi się zobaczyć autentyczne, prawdziwie gruzińskie osiedle, gdzie turyści w zasadzie się nie zapuszczają. Twierdza wydawała się być całkiem blisko, jednak dojście i kluczenie wąskimi, często ślepymi, uliczkami w sporym upale zajęło mi trochę czasu. Po drodze snułem się pomiędzy jednorodzinnymi domami, których dachy w większości pokryte są eternitem lub wszechobecną blachą. Nad uliczkami towarzyszyły mi, wszechobecne kable, rury, rurki…sieć gazowa, telefoniczna, energetyczna, wszystkie możliwe media wiją się ponad głowami.
Kolejnych kilka minut przyjemnego krążenia i odnajduję drogę prowadzącą na szczyt wzgórza. Choć podejście nie jest ani zbyt długie, ani strome, to upał i całkowity brak cienia dał się jednak we znaki. Ruiny na szczycie same w sobie, przynajmniej dla mnie, nie były zbyt ciekawe. To, po co jednak wchodzi się na górę, to widoki, a te są zdecydowanie najwyższej klasy. Miasto u stóp, a wokół góry, przepiękne góry…Sama twierdza – Goris Ciche, a właściwie jej ruiny pochodzą z VII wieku. Na szczycie w zasadzie nie ma jednak absolutnie niczego, nawet ławki, pomijając malutką budkę strażnika.
Widoki ze szczytu są absolutnie fantastyczne. Całe miasto jak na dłoni, a wokół wzgórza. Zabudowa Gori to w większości niska 2-3 piętrowa zabudowa w kilku punktach urozmaicona wysokimi sowieckim blokami. Kilka kilometrów za miastem zlokalizowana jest, również doskonale widoczna, największa w Gruzji elektrownia wiatrowa.
Plan zwiedzania Gori mogłem uznać za zrealizowany, plan na ten wyjazd jeszcze nie. Miałem zamiar odwiedzić jeszcze znajdujące się około 15 kilometrów od Gori skalne miasto Uplisciche. Kwestia jak tam się dostać. Po wcześniejszym rozpoznaniu i potwierdzonym fakcie na miejscu stwierdziłem, że o marszrutkowym transporcie publicznym można zapomnieć, bo go tam zasadniczo nie ma. Trzeba będzie znaleźć kierowcę. Ci, jak nietrudno się domyślić polują na turystów w pobliżu muzeum Stalina. Zagaduję, pytam o ceny, 50 lari, 40 lari…a jak znajdę kogoś do towarzystwa to będzie pół ceny? –Nie będzie! Nie to nie, tyle na pewno nie zapłacę. Postanawiam odejść kawałek dalej, w mniej turystyczne miejsce i tam kogoś znaleźć, powinno być zdecydowanie taniej. Ruszam więc na spacer na południe miasta w kierunku mostu na rzece Kura i dworca kolejowego. Nigdzie mi się nie śpieszy, a przy dworcu na pewno znajdę jakieś taxi. Idę, idę, dworzec okazał się być dużo dalej niż w rzeczywistości, ale to nic. Chłonę miasto. Przyglądam się zabudowaniom, samochodom, mieszkańcom. Im dalej od centrum tym ciszej, spokojniej, bardziej małomiasteczkowo.
Docieram w końcu na dworzec kolejowy. Pusto, głucho, żywego ducha. Na placu stoi jednak samotny stary Golf z kogutem taxi. Podchodzę, zagaduję o transport do Uplischciche. 30 lari! Stwierdzam, że wciąż za dużo. Dogadujemy się na 20 za kurs w obie strony. Uważam, ze to dobra cena, starszy pan też zadowolony, odpala maszynę i ruszamy w drogę. Żegnaj Gori, przynajmniej na jakiś czas…