
Kaukaz 2019 – Gruzińską Drogą Wojenną do Kazbegi – cz. 1
Wysoki Kaukaz kusił, kusił już na długo przed wyjazdem do Gruzji. Nie mogłem więc odpuścić sobie wypadu w jego najwyższe partie. Dosyć napięty plan wyjazdu (już kolejnego dnia miałem jechać do Azerbejdżanu) nie pozwolił mi niestety na dłuższy pobyt w górach, musiałem więc pójść na kompromis z samym sobą i coś wymyślić. Postawiony cel wyjazdu – miasto Stepancminda (do niedawna Kazbegi), to jeden z najpopularniejszych punktów wyjazdów na Kaukazie. Dostać się tam można w zasadzie na trzy sposoby: rejsową marszrutką, wynajętym/wziętym samochodem z kierowcą lub wykupując zorganizowaną wycieczkę w jednym z lokalnych biur podróży. Zrobiłem coś czego nigdy nie robię i zdecydowałem się na ostatnią z opcji. Tak było najlepiej ze względu na ograniczony czas, niechęć wydawania sporej sumki na auto i chęć zwiedzenia jak największej ilości atrakcji po drodze.
Wczesna pobudka o 7 rano, zaspana gospodyni przygotowuje mi śniadanie i szybko wyruszam przez opustoszałe ulice Tbilisi pod kościół Metekhi, gdzie przy siedzibie biura Spirit of Georgia mamy przedwyjazdową zbiórkę. Samą wycieczkę dla pewności terminu i miejsca wykupiłem już pierwszego dnia pobytu w Gruzji. Co istotne, biuro jest polskie, są polscy piloci prowadzący w naszym ojczystym języku.
Kameralna wycieczka, mały bus, zajmuję więc miejsce obok kierowcy by mieć najlepszy widok na trasę. Po kilku chwilach opuszczamy stolicę by zacząć kierować się na północ jedną z najważniejszych dróg w tej części świata. Mowa o Gruzińskiej Drodze Wojennej (czasami nazywaną również Wojskową). Droga Wojenna łączy Południowy Kaukaz z Północnym, przebiega od Tbilisi do Władykaukazu w należącej do Rosji Osetii Północnej, liczy 208 kilometrów długości. Stanowi jedyne połączenie drogowe państw Zakaukazia, ale też Iranu czy Turcji z Rosją. Jak nietrudno się domyślić, natężenie ruchu jest bardzo duże, ogrom długich, ciężkich ciężarówek, wszelakich samochodów osobowych…w połączeniu z wijącymi się serpentynami, wąską jednią, daje niesamowite przeżycia, ryzyko i oczywiście widoki. Wszystko jednak po kolei…
Po około godzinie jazdy za oknem po prawej stronie pojawia się jezioro. To sztuczny zbiornik Zhinvali (Żinwali) powstały po wybudowaniu tamy. Nad brzegiem jeziora w sąsiedztwie twierdzy Ananuri czas na pierwszy postój. Centralnym punktem kompleksu jest bazylika pw. Najświętszej Marii Panny. Prawdę mówiąc, świątynia jakich w Gruzji wiele, niczym szczególnym, przynajmniej dla mnie się nie wyróżnia. Warto jest jednak poświęcić nieco więcej czasu na spacery po pozostałym obszarze twierdzy. Można chodzić właściwie wszędzie, na mury, do wnętrza baszt, gdzie kto chce. Jednak w niektórych przypadkach jest to dość niebezpieczne i w ciągu krótkiego pobytu widziałem kilka osób, które miały niemały problem żeby później bezpiecznie zejść. Mając więcej czasu można udać się w kierunku jeziora lub cofnąć się i wejść na most drogowy, z którego jest najlepszy widok na cały kompleks twierdzy.
Czas jednak jechać dalej. Ruch na trasie nie maleje, z każdym kilometrem jednak rośnie wysokość, a krajobraz robi się coraz piękniejszy. Wysoki Kaukaz coraz bliżej. Zanim jednak wjedziemy w najwyższe partie trasy oraz górskie serpentyny, czas na kolejny postój i gruzińską plenerową ucztę.
Miejsce pikniku położone jest przepięknie w pobliżu głównej trasy, a jednocześnie nad brzegiem rzeki Aragwi. Chwilę po przybyciu na stołach pojawiają się smakołyki w ilościach większych niż duże. Szaszłyki, pieczony kurczak, sałatki, chleb, znowu szaszłyki i wino. Dużo wina, a w zasadzie bardzo dużo wina. Po kolejnych kilku chwilach gospodarz przygotowuje chaczapuri w lokalnej odmianie, również w ilościach, delikatnie mówiąc, dużych. Nie ma możliwości nie wyjść głodnym i …trzeźwym.
Przed samym wyjazdem, na piknikową polanę z sąsiedniej wioski mieszkańcy przyprowadzają konia, ja nie będąc nim raczej zainteresowany postanawiam wykorzystać moment by rozprostować kości przed dalszą podróżą i przejść się zobaczyć jak wygląda tutejsza osada. Ta położona była kawałek dalej, na sporym wzniesieniu po drugiej stronie ulicy.
Czas jednak płynie nieubłaganie, do celu jeszcze bardzo daleko. Najlepsze dopiero ma nastąpić. Zasiadam na swoim pilockim fotelu i dzierżąc w ręku aparat chłonę widoki. Ciąg dalszy nastąpi…


