Uncategorized

Kaukaz 2019 – Tbilisi cz.2. – Nie tylko Stare Miasto

Ciężko jest przedstawić w jednym wpisie miasto tak różnorodne i ciekawe jak Tbilisi. Nawet się tego nie podejmuję, dlatego od razu zapraszam na część drugą spaceru po gruzińskiej stolicy.

Wędrówkę tym razem zaczynam nad brzegiem Kury mając za plecami Stare Tbilisi i górującą nad nim twierdzę. Skupiam jednak wzrok na kościele Metechi, jednym z najstarszych i najważniejszych w mieście. Zbudowany już w XIII wieku, na przestrzeni lat wielokrotnie przebudowany, zachował jednak swój oryginalny układ. Tuż obok pomnik króla Wachtanga I, tego który założył Tbilisi i przeniósł tu stolicę z sąsiedniej Mcchety.

Podążam wzdłuż rzeki w kierunku kolejnego symbolicznego dla Tbilisi miejsca – Mostu Pokoju, popularnie nazywanego …podpaską. Jak to z nowoczesnymi konstrukcjami bywa, mogło wyjść różnie. Na szczęście efekt końcowy według wielu jest bardzo dobry, a sam most nieźle wpisał się w panoramę miasta łącząc zabytkową jego część z drugim, nowocześnie zagospodarowanym brzegiem. Z jednej strony można wejść wprost na starówkę, gdzie już byłem, drugi przyczółek prowadzi natomiast do Rike Parku na lewym brzegu Kury. Tam właśnie się udaję.

Nie sposób nie zauważyć górującego nad okolicą pałacu prezydenckiego. Wybudowany w latach 2004-2009 za kadencji Micheila Sakaszwilego. Monumentalny, z widokiem na niemal całe miasto, niewątpliwie robi wrażenie i jest widoczny z daleka. Pytanie czy potrzebny w takiej formie. Czy Gruzja nie ma potrzebniejszych wydatków…? Spór o te kwestie toczy się od lat.

Pałac prezydencki

Wracam jednak do parku. Bardzo przyjemne miejsce, dużo ławek, równo przystrzyżone trawniki, fontanna. Jedyne czego brakowało to …cienia. Z tego powodu miejsce wypełniało się ludźmi dopiero wieczorami po zmroku. Jednak i w środku dnia nie powinno zabraknąć towarzystwa, o które zadbają tutejsze psy. Absolutnie niegroźne, czasem podejdą do ludzi dając się pogłaskać, zazwyczaj jednak bawią się same ze sobą lub śpią gdzieś w ustronnym miejscu. W parku znajduje się również dolna stacja kolejki linowej prowadzącej na szczyt wzgórza przy twierdzy Narikala. Przejazd nią odbywa się na tej samej zasadzie co komunikacją miejską – wystarczy mieć elektroniczną kartę-bilet. Jak ktoś nie ma lęku wysokości, to polecam atrakcję, jednak jeszcze bardziej polecam spacer do twierdzy. Jeśli mamy więcej czasu, można spróbować zarówno wejść, jak i wjechać. 

Z parku dosłownie kilka kroków (a w zasadzie obejście wielkiego ronda) dzieli mnie od dzielnicy Avlabari. Zabytkowej, jeszcze spokojnej, ale z roku na rok stającej się coraz droższą i modniejszą. W przeszłości Avlabari zamieszkiwane było przez licznych Ormian, a jednym ze śladów ich obecności jest istniejący do dzisiaj ormiański Kościół Echmiadzin. W wąskich uliczkach dzielnicy powstają liczne hotele, pensjonaty, bardzo wiele się buduje i remontuje. Widać jak turystyka napędza miasto, i bardzo dobrze.

Z parku dosłownie kilka kroków (a w zasadzie obejście wielkiego ronda) dzieli mnie od dzielnicy Avlabari. Zabytkowej, jeszcze spokojnej, ale z roku na rok stającej się coraz droższą i modniejszą. W przeszłości Avlabari zamieszkiwane było przez licznych Ormian, a jednym ze śladów ich obecności jest istniejący do dzisiaj ormiański Kościół Echmiadzin. W wąskich uliczkach dzielnicy powstają liczne hotele, pensjonaty, bardzo wiele się buduje i remontuje. Widać jak turystyka napędza miasto, i bardzo dobrze.

Z parku dosłownie kilka kroków (a w zasadzie obejście wielkiego ronda) dzieli mnie od dzielnicy Avlabari. Zabytkowej, jeszcze spokojnej, ale z roku na rok stającej się coraz droższą i modniejszą. W przeszłości Avlabari zamieszkiwane było przez licznych Ormian, a jednym ze śladów ich obecności jest istniejący do dzisiaj ormiański Kościół Echmiadzin. W wąskich uliczkach dzielnicy powstają liczne hotele, pensjonaty, bardzo wiele się buduje i remontuje. Widać jak turystyka napędza miasto, i bardzo dobrze. Są jednak i miejsca wciąż skromne, zaniedbane, ale przez to bardzo autentyczne, ponieważ tak właśnie mieszka wciąż wielu mieszkańców miasta.

Szerokie ulice, olbrzymi ruch, nieliczne przejścia przez jezdnię – Tbilisi nie zawsze jest przyjazne pieszym

Jednym z najbardziej charakterystycznych budynków dzielnicy Avlabari jest monumentalny i kompletnie do niczego niepasujący blok „szafa” znajdujący się bezpośrednio przy stacji metra. Co kierowało projektantami stawiającymi 8 piętrowe gmaszysko pomiędzy niską starą zabudowę nawet nie próbuję się domyślać. Jeśli chcieli by ich dzieło wyróżniało się i było widoczne z daleka, to cel osiągnęli z nawiązką. Będąc w tej okolicy warto również zajrzeć na pobliskie targowisko lub do jednej z wielu małych tradycyjnych piekarni. Nie sposób będzie nie zgłodnieć!

Wnętrze jednej z wielu małych lokalnych piekarni. Znajdują się przy większości ulic i wypiekają tradycyjny chleb oraz inne pieczywo, które można zakupić niemal bezpośrednio prosto z pieca.

Kieruję się do Soboru Trójcy Świętej. To największa świątynia zarówno Gruzji, jak i całego Zakaukazia. Jej budowę ukończono w 2004 roku przenosząc tu jednocześnie siedzibę Patriarchatu Gruzji. Ceglana budowla ma 68 metrów wysokości, co w połączeniu z położeniem na wzgórzu czyni ją jednym z dobrych punktów orientacyjnych i symbolicznych. Sąsiedztwo katedry od wieku było jednym z najbardziej prestiżowych i tą samą zasadą kierował się również ówczesny prezydent Sakaszwili, który swoją siedzibę wybudował zaledwie 300 metrów od bram świątyni.

Kompleks składa się z katedry, a także otaczającego ją parku. Przyjemnie zagospodarowana przestrzeń, dużo zieleni – odrobina ciszy, spokoju i miejsca na odpoczynek w sercu gwarnego miasta. Przebywając w świątyniach obrządku wschodniego trzeba pamiętać o zasłanianiu kolan, ramion, a w przypadku kobiet również głów. Krótkie spodenki są również bardzo źle widziane.

Opuszczam centrum stolicy…

Wiecie, że w Tbilisi jest morze?! Takim pytaniem można zaskoczyć niejednego turystę. I wcale nie chodzi tu o oddalone o jakieś 400 kilometrów Morze Czarne. Lokalne „morze” znajduje się ledwie kilka kilometrów od ścisłego centrum i ma wymiary około 9 na 3 kilometry….ale po kolei.

Wspomniane morze, to mówiąc ściślej jezioro sztuczne jezioro zbudowane na rzece Iori. Pełni funkcję rezerwuaru zaopatrującego część miasta w wodę. Jest to oczywiście również miejsce rekreacyjne dla mieszkańców, funkcjonuje plaża, kilka barów, ot, odrobina wytchnienia od pędu i szumu miasta. Zagląda tu jednak bardzo niewielu turystów, a jeszcze mniej wie o tym miejscu. Samo jezioro możecie mieć okazje zobaczyć również podczas lądowania na tbiliskim lotnisku, o ile samolot podchodzi od strony zachodniej.

Nad jezioro wybrałem się późnym popołudniem nie mając za bardzo pomysłu w jaki sposób najlepiej dotrzeć nad zbiornik. Szybkie studiowanie mapy i obieram kurs metrem do stacji Guramiszwili, która wydaje się być najbliżej dużego pomnika stojącego ponad jeziorem. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Droga ze stacji metra przynosi różne niespodzianki…

Niby daleko nie jest, ale droga wije się między domkami jednorodzinnymi, nie mam pomysłu jak iść, każda z pytanych osób mówi coś innego. Cóż, postanawiam iść naokoło trafiając na bardzo ciekawe postsowieckie blokowisko. Osiedle Zghvisubani, bo tak się ono nazywa, jest najbardziej typowym z typowych postradziecko-kaukaskich miejsc. Potężne, niemal walące się bloki, zaniedbana infrastruktura…ale wszystko to z niesamowitym klimatem. Widoki z okien na wyższych piętrach muszą mieć tam za to przepiękne!

Wystarczy teraz tylko wypatrzeć niepozorny chodnik prowadzący z ulicy przy osiedlu do góry nad jezioro, usiąść na plastikowym krześle z zimnym piwem nalanym przez panią „barmankę” w kiosku i cieszyć się widokiem. Mieć takie miejsce w odległości dosłownie 3 minut spaceru od bloku i gwarnej ulicy, to jest coś!

Powrót był już dużo łatwiejszy. Z sąsiedniej ulicy odjeżdża co kilka minut autobus linii 94 do stacji metra Didube lub linii 60 do metra Grmagele. Skorzystałem z tej pierwszej. Pomimo wieczornej pory, korki w mieście miały się w najlepsze, a jazda ciągnęła się dość długo. Zresztą takie są lokalne realia – ruch na drogach wieczorami jest dużo większy niż w ciągu dnia. Na stacji Didube przesiadam się do metra i po kilku chwilach jestem już w centrum.

Oczywiście miejsca pokazane przeze mnie w dwóch wpisach o Tbilisi, to tylko namiastka tego co oferuje miasto. Bez wątpienia warto zatrzymać się tutaj na kilka dni, zwiedzić „punkty obowiązkowe”, ale również poświęcić czas na spacery w mniej uczęszczane miejsca, takie których nie ma w przewodnikach – iść przed siebie, po prostu! Warto wziąć sobie również stolicę jako bazę wypadową do wielu sąsiednich miejscowości. Opuszczam Tbilisi, na prezentację czekają kolejne miejsca w Gruzji i nie tylko. Żegnając się jeszcze kilka nocnych ujęć miasta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *