
Meksyk – Jukatan – co, jak i gdzie?
Myśląc o tym co poza Europą, zawsze moje podróżnicze marzenia i cele kierowały się na Kaukaz, Bliski Wschód lub postradziecką Azję Środkową. To co było na zachód, za oceanem, nie było moim priorytetem, nie było też największym marzeniem. Co prawda gdzieś daleko, między myślami, pojawiały się Stany Zjednoczone, Ameryka Środkowa, Karaiby, nigdy jednak nie brałem pod uwagę, że będzie to mój cel na najbliższe wyprawy.
Tak też pewnego popołudnia siedzę w pracy, z ciekawości zaglądam po raz kolejny na last-minut’owe promocje biura Rainbow na przeloty czarterowe i znajduję przelot z Warszawy do Cancun za 1500zł w obie strony, z wylotem…następnego dnia o 8 rano. Następny dzień, to dzień moich urodzin. Nie mogłem podjąć innej decyzji, jak załatwić sobie wolne w pracy, kupić bilet i…biec do domu spakować się i wyjechać nocnym pociągiem do Warszawy, po drodze kupując w kantorze pliczek dolarów amerykańskich. Pomysł z gatunku tych najbardziej szalonych, ale i takich, których bym żałował, gdybym nie zrobił. W końcu raz się żyje.
Ramowy pomysł na plan zwiedzania już miałem, pozostawało tylko zarezerwować dwa pierwsze noclegi w Cancun i można ruszać w trasę. Z racji pośpiechu oczywiście zapomniałem o takich drobnostkach jak adapter do gniazdek elektrycznych – w Meksyku jest typ amerykański, jednak nie stanowiło to najmniejszego problemu, tego typu rzeczy bez problemu można kupić na miejscu. Całą resztę, mimo błyskawicznego tempa działania, przygotowałem bezbłędnie.

Przelot do Cancun odbywał się z warszawskiego Okęcia, czarterowanym przez biuro podróży Dreamlinerem. W sezonie zimowym z Polski do Cancun można również bezpośrednio polecieć z Katowic oraz Poznania. Sam Dreamliner? – spodziewałem się dużo więcej, 12 godzinny lot dla osoby o wzroście prawie 190cm był bardzo męczącym wyzwaniem.
Startując z Polski kilka minut po 8 rano, na miejscu ląduje się po godzinie 14 czasu lokalnego. Wliczając 6 godzin różnicy czasowej, daje to 12 godzin w powietrzu. Najlepszą porą wyjazdu do Meksyku (jak i całej Ameryki Środkowej wraz z Karaibami), jest polska zima, a więc okres od połowy listopada do mniej więcej marca-kwietnia. Jest to tzw. pora sucha, po okresie huraganowym, jednak i to nie daje 100% pewności braku opadów, te bowiem mogą być w każdej chwili, choć zazwyczaj są to krótkotrwałe, przelotne, ale intensywne ulewy. Na pierwszy deszcz nie musiałem nawet długo czekać, podchodząc do lądowania udało się minąć kilka spektakularnie wyglądających oberwań chmur.
Samo lotnisko w Cancun należy do największych i najbardziej zatłoczonych portów lotniczych w Meksyku. Większość obsługiwanych pasażerów, to bardzo licznie przybywający turyści ze USA. Nie brakuje również lotów krajowych, regionalnych i oczywiście połączeń z Europy. Nie da się ukryć, że w covidowych czasach Meksyk zdobył przychylność turystów i jeszcze większą popularność dzięki łagodnym restrykcjom wjazdowym, a właściwie ich braku – brak obowiązku szczepienia oraz wykonania testu. Na widok wypełnionej przeze mnie, teoretycznie obligatoryjnej, ankiety wjazdowej z kodem QR, strażnik jedynie machnął ręką i nawet nie chciał spoglądać.
Niemalże wszyscy pasażerowie mojego lotu byli klientami biur podróży, stąd też po odebraniu bagaży pozostało im czekać na swoich rezydentów i transfery do hoteli, ja natomiast nie tracąc czasu opuściłem halę przylotów i…Witaj Meksyk! Buzia cieszy się od ucha do ucha, trzeba jednak zorganizować sobie odrobinę lokalnej waluty i transport do miasta. Z niczym jednak nie było problemu.
Po przylocie na lotnisku zawsze staram się wymienić jak najmniejszą część gotówki, zakładając że lotniskowe kursy będą skrajnie niekorzystne. W tym przypadku, w każdym z kantorów i banków, ceny były w zasadzie identyczne. A jeśli już jestem przy kwestii pieniędzy, to lokalną meksykańską walutą jest peso meksykańskie. Jedno peso, to około 20 groszy, więc aby mieć rozeznanie co do naszej waluty, wystarczyło orientacyjnie dzielić meksykańskie ceny przez 5. Mówiąc o meksykańskim peso, warto wspomnieć o dwóch ciekawostkach – jej symbol – $, jest identyczny jak dolara amerykańskiego, stąd czasem można przeżyć szok, dlaczego coś gdzieś jest takie drogie. Po chwili okazuje się, że nie jest to kwota w dolarach, a jedynie w peso. Na uwagę zasługują również meksykańskie banknoty – nie dość, że piękne i kolorowe, to wykonanie nie z papieru, a plastiku. Dzięki temu są znacznie trwalsze i nie ma możliwości ich przerwania (próbowałem).

Wracając jednak do lotniska i kwestii, jak najprościej się z niego wydostać, wystarczy wspomnieć że wychodząc z terminala (jakiegokolwiek, bo tych jest kilka), trafia się od razu na stanowiska odjazdowe autobusów do Cancun, jak i innych okolicznych nadmorskich kurortów. Prym wiedzie firma ADO i jej czerwone, nowoczesne, choć wcale nie najtańsze autobusy. Będą mi one towarzyszyć w podróży po Jukatanie jeszcze nie raz. Na odjazd czekam niespełna pół godziny.

Jaki miałem plan na Meksyk? Mój pobyt był krótki, ledwie tygodniowy, jednak przy dobrej organizacji czasu, przejazdów i noclegów, udało mi się wycisnąć jak najwięcej. Oczywiście nie było mowy o zwiedzaniu całego ogromnego kraju, ograniczyłem się jedynie do Półwyspu Jukatan, robiąc całkiem dużą pętlę z wschodniego wybrzeża nad Morzem Karaibskim, po znajdujące się na zachodzie plaże Zatoki Meksykańskiej.

Udało mi się odwiedzić: Cancun, Meridę, Chichén Itzá, Celestun oraz Tulum. Nie są to absolutnie wszystkie atrakcje na Jukatanie, ale na pewno spora ich część, w każdym razie więcej, niż gdybym miał spędzić cały ten czas na plażach w Cancun i okolicach.
Jeżdżąc po Jukatanie, z różnych względów nie chciałem wynajmować auta. Moim środkiem transportu były lokalne autobusy. Ich sieć połączeń jest na prawdę imponująca, docierają niemalże wszędzie, kursów jest dużo, a autobusy, o dziwno nowoczesne i z klimatyzacją. Bilety można kupować u kierowców, na dworcach oraz przez internet. Korzystałem z każdej z tych trzech opcji, z doświadczenia jednak powiem, że najbezpieczniej jest się zaopatrzyć w bilet na dzień przed podróżą, bo na chwilę przed odjazdem, na niektórych trasach może zabraknąć wolnych miejsc. Najpopularniejsze są dwie firmy przewozowe – wspomniana już ADO z czerwonymi autokarami oraz, nieco tańsza, firma Oriente.
Część z osób pewnie zapyta, czy samotne podróżowanie po Meksyku jest bezpieczne, tym bardziej, kiedy opuszcza się turystyczne, teoretycznie bezpieczne kurorty. Ja nie czułem strachu ani przez moment, nie znalazłem się w żadnej niebezpiecznej sytuacji, choć chodziłem też dużo wieczorami po zmroku. Odwiedzałem wioski, gdzie byłem jedynym Europejczykiem i zawsze, ale to zawsze spotykałem się z przyjaznym podejściem. Nikt też nie próbował mnie oszukać, wyciągnąć pieniędzy, traktować jak „bankomat”. Żeby było ciekawiej, to jednym z najniebezpieczniejszych miejsc, był bardzo popularny kurort Tulum, gdzie niedługo przed moją wizytą w wyniku strzelanin gangów narkotykowych zginęli przypadkowi turyści. Tam też na ulicach na każdym rogu mijałem uzbrojonych w długą broń policjantów, wojskowych oraz inne służby specjalne.
Czas ruszać na zwiedzanie! Przed nami seria, chyba dotąd najciekawszych, wpisów! 🙂

