
Szeki (Şəki) – Orientalne miasto chanów u stóp Kaukazu
Dla wielu osób zwiedzanie i wiedza o Azerbejdżanie ogranicza się jedynie do jego stolicy. Postanowiłem wyłamać się z tego schematu i wyruszyć na tutejszą prowincję, w góry. Za cel obrałem miasteczko Szeki położone w północno-zachodniej części kraju, u stóp gór Kaukazu. Miasto jest jednym z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Azerbejdżanie. Trzeba jednak wziąć poprawkę, co znaczy w tutejszych realiach „najbardziej popularne” – zagranicznych turystów zbyt wielu tu i tak nie uświadczymy.
Do Szeki można się dostać na trzy sposoby. Wynajętym samochodem, rejsowym autobusem oraz pociągiem. Jeśli chodzi o ten ostatni, nie korzystałem, wiem natomiast że funkcjonują bezpośrednie połączenia z Baku (nie wiem jednak jak często), a sam dworzec kolejowy znajduje się około 20 kilometrów od miasta. Zdecydowanie najlepszym wyborem jest autobus odjeżdżający kilka razy dziennie z bakijskiego dworca autobusowego. Znajduje się on w dość sporej odległości od centrum stolicy, jednak bez problemu dojedziemy tam metrem z przesiadką na stacji Memar Ajami. Linia do dworca autobusowego jest najmłodszą w bakijskim systemie i póki co składa się jedynie z jednej stacji.
Na dworcu pojawiam się nieco ponad godzinę przed zaplanowanym na 11:00 odjazdem autobusu. Chwilę czasu może zająć przedarcie się przez gąszcz korytarzy centrum handlowego (a właściwie czegoś na wzór ogromnego outletu z tureckimi jeansami) i znalezienie części dedykowanej odjazdom autobusów. Ceny biletów autobusowych w Azerbejdżanie są śmiesznie niskie. W moim przypadku przejazd 300 kilometrów kosztuje jedynie 8,40 manatów (około 20 zł). Tym co może negatywnie zaskoczyć, jest jednak czas przejazdu. Wyniósł on aż 6 godzin. Trzeba jednak wliczyć w to około 45 minutowy postój na posiłek i odpoczynek oraz bardzo wolne tempo jazdy przez samym Szeki, gdzie droga była w przebudowie.
Po około 2-3 godzinach jazdy autokar zajeżdża na postój do przydrożnej restauracji. Niecała godzina przerwy w sam raz wystarczy na rozprostowanie kości, odwiedziny toalety, zakupy oraz szybki posiłek. Pracownicy knajpy muszą dobrze znać rozkład tutejszych autobusów, bowiem mięso na ruszcie było już gotowe, a kelnerzy momentalnie zaczęli przynosić zamówione dania. Mnie osobiście zaprosili do kuchni, bym wskazał palcem co chcę, bo niestety ja nie umiałem po azersku, a kelner po rosyjsku i angielsku, trzeba było się dogadywać na migi.

Okolica restauracji, delikatnie mówiąc, nie powala. Jest jednak na swój sposób ciekawa, specyficzna. Typowy azerski krajobraz z dala od większych miast.
Trasa długa, monotonna i coraz bardziej nurząca. Za oknem bezkresne tereny, małe, mijane co i rusz wioski. Najciekawszy odcinek rozpoczął się na nieco ponad godzinę przed dojazdem do Szeki. Krajobraz uległ zmianie, stając się górzystym, a uroku podróży dodał zjazd na szutrową drogę (ta główna była w przebudowie). Przylepiam się do okna, wyciągam aparat i …jako jedyny turysta w autokarze zaczynam czuć na sobie spojrzenia wszystkich współpasażerów.
Do Szeki docieram około 17 godziny, pierwsze kroki kierując do dworcowej kasy celem zakupu biletu powrotnego do Baku. Jeśli mnie pamięć nie myli, w ofercie były chyba 3 odjazdy do stolicy na następny dzień. Wybieram ten najpóźniejszy zaplanowany na godz. 17. Czekają więc mnie 24 godziny w azerskim mieście u stóp Kaukazu. Czy to nie za mało? Przy dobrym rozplanowaniu czasu w zupełności wystarczy.
Miasto liczy około 60 tysięcy mieszkańców (w ogóle tego nie czuć i nie widać, sprawia wrażenie dużo bardziej kameralnego) i obok Baku jest najchętniej odwiedzanym przez turystów miejscem w kraju. Obok pięknego położenia do odwiedzin zachęca tutejsza orientalna atmosfera, ciekawa architektura oraz bogata historia. Złoty okres rozkwitu miasta przypadał na okres średniowiecza, znajdowało się ono na trasie Jedwabnego Szlaku. Tutaj też znajdowała, i znajduje do dzisiaj, jedna z rezydencji dawnych władców – Chanów Szekijskich.
Po zameldowaniu się w hostelu i zostawieniu rzeczy ruszam w wieczorny nieśpieszny spacer po uliczkach miasta…Zachodzące słońce nadaje budynkom i okolicznym wzgórzom niesamowitych barw.
Obowiązkowo wstępuję również do jednej z kilku tutejszych cukierni. Obłędne słodycze w tutejszym tureckim stylu są nie tylko smaczne i słodkie, ale przede wszystkim piękne.
O poranku kolejnego dnia udaję się na wycieczkę do pobliskiej wsi Kisz – zadedykuję jej kolejny wpis. Po powrocie do Szeki za cel spaceru obieram najcenniejszy zabytek miasta – XVIII wieczny Pałac Chanów Szekijskich. Znajduje się on na przedmieściach, około 20 min pieszo od centrum. Obiekt figuruje na azerskiej liście zabytków oczekujących na wpis na listę UNESCO. Niestety nie udaje mi się wejść do jego wnętrza z powodu „bo coś tam”. Pan stróż nie potrafił mi przekazać bardziej konkretnej informacji…Pozostało mi obejście obiektu z zewnątrz.
Odwiedzam również pochodzący z XVIII wieku karawanseraj, czyli obiekt pełniący w przeszłości funkcję schronienia i przystanku dla przemierzających tutejsze szlaki karawan. Budynek obecnie pełni funkcje hotelowe, a wejście na jego dziedziniec jest udostępnione turystom i jest bezpłatne.
Pozostały czas w Szeki poświęcam na dalsze spacerowanie, podziwianie architektury, krajobrazów, obserwowanie tutejszych mieszkańców. Nie mogło również zabraknąć czasu na prawdziwą azerska herbatę z stylowego, metalowego czajnika popijaną przy plastikowym stoliku w cieniu drzew. Co ciekawe, ten sposób spędzania czasu praktykowany jest jedynie przez mężczyzn. Nie dostrzegłem żadnej kobiety tak pijącej herbatę.
Pomimo leniwie toczącego się wokoło miejskiego życia, czas do odjazdu autobusu pędził nieubłaganie. Przed udaniem się na dworzec zachodzę do jednej z wielu restauracji. Trafiam do ciekawego przybytku dedykowanego zdecydowanie tutejszym mieszkańcom. „Lokal” składał się z murowanego budynku kuchni, która swoim wyglądem niejedną osobę mogłaby odstraszyć, starszego pana będącego jednocześnie kucharzem i kelnerem oraz zacienionego zewnętrznego ogródka ze stolikami. Zamawiam barszcz oraz tutejsze zapiekane kotlety wołowe i płacąc 5,50 manatów (około 12 zł) najadam się do syta na prawdę pysznym jedzeniem.
Około pół godziny przed odjazdem autobus podstawia się na stanowisko. Obok pasażerów, w lukach bagażowych, jedzie bardzo dużo „przerzucanych” miedzy miastami towarów, m.in. wielkie worki z chlebem, telewizory, kartony z ubraniami…
W połowie trasy nastaje zmierzch, większość osób zasypia, więc kierowca decyduje się włączyć tureckie lub azerskie seriale, przełączone niedługo później na utrzymane w podobnym stylu znacznie żywsze teledyski. To też ma swój urok! Do Baku docieram po godzinie 23, na szczęście miasto jeszcze nie śpi i bez problemu udaje mi się złapać metro do centrum.
Pokonanie pierwszych kilkudziesięciu kilometrów za miastem robi piorunujące wrażenie.


2 komentarze
Kinga
Bardzo dziękuję za wpis, za rok się wybieramy z grupą przyjaciół; czy 2 dni w tym mieście też będą ciekawe? będziemy mieli co robić?
Mateusz Janicki
Dwa dni to chyba najbardziej optymalny czas pobytu. Tym bardziej jeśli będzie się chciało zwiedzić tutejsza muzea, co mi się nie udało, spędzić czas w lokalnych kawiarniach, czy cukiernikach. Może również uda się zrobić krótką pieszą wycieczkę pod miasto lub nad rzekę.